niedziela, 13 lipca 2014

3. Wyczerpana niezłomnością

"Lecz ona sama była tylko ciałem,
wyczerpanym niezłomną postawą."
Elizabeth Lowell

Kiedy Shikamaru stanął tuż za plecami Temari, zerkając zza jej ramienia do szuflady, miał ochotę wydrapać sobie oczy. Przez cały ten czas - gdy wracał z misji do wioski, czekając w biurze Naruto na wyniki badań, w drodze do Suny, podczas rozmowy z Gaarą - bezgranicznie wierzył w niewinność dziewczyny. A teraz? Tak po prostu wstydził się swojej wiary.
            - To niemożliwe. - Usłyszał stłumiony szokiem głos Temari. Patrzyła bezradnie na jedyny znajdujący się w szafce wachlarz z przerażeniem, oczy rozszerzając do granic możliwości a wargi rozdzielając mimochodem.
            Widząc jej rozbicie, uświadomił sobie, że dziewczyna naprawdę musiała uważać się za niewinną aż do ostatniej chwili. Zupełnie jak wtedy.
            - Shikamaru? - zagaił zniecierpliwiony Naruto. To dopiero otrzeźwiło Narę z chwilowego oszołomienia i przypomniało mu, że nie byli w pokoju No Sabaku sami.
            Uzumaki dreptał w miejscu, wyraźnie zestresowany sytuacją i ciekawy prawdy. Korciło go by zajrzeć przez ramię siostry Gaary, ale jednocześnie bał się swojej reakcji i co najważniejsze, reakcji samego przyjaciela.
            Shikamaru odchrząknął, chcąc mieć pewność, że jego głos zabrzmi pewnie i stanowczo. Nie potrzebował większego upokorzenia, niż to, że tak długo wierzył w niewinność i bronił morderczyni, która nawet na to nie zasługiwała. Wyszedł na naiwnego idiotę, kiedy wszyscy uważali go za stratega o nieocenionej inteligencji.
            A wszystko przez pieprzone, zardzewiałe uczucia sprzed lat.
            - Brakuje jednego wachlarza - oznajmił w końcu.
Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, a dłonie zaciśnięte w pięści, identycznie jak Temari. Ściskał je tak mocno, że w pewnym momencie ból wbijanych w skórę paznokci stał się nie do zniesienia, przez co rozluźnił mięśnie. Tyle że nie poczuł przez to ulgi i miał wrażenie, że ona też nie.
Odwrócił się bokiem do obu Kage. Temari wykonała dokładnie te same ruchy, wciąż unieruchomiona techniką cienia. Odsłonili tym samym feralną szafkę, żeby dwóch dowódców wioski mogło przekonać się na własne oczy o prawdzie. I na twarzach obojga z nich odmalował się wyraz autentycznego niedowierzania.
- Temari - tępo zaczął Gaara. W jego głosie dało się wyczuć zawód. - Dlaczego? Znowu?
Chociaż tego nie chciał, Shikamaru przez moment współczuł dziewczynie losu, który Przeznaczenie jej zgotowało.

~*~

Dlaczego? Znowu? - wraz ze słowami Gaary niechcianie wstąpiłam na pustynię wspomnień, o jakich za wszelką cenę próbowałam zapomnieć. Tak po prostu wymazać je z pamięci, jakby nigdy się nie wydarzyły. Chciałabym, żeby było to możliwe. Naprawdę bym chciała.
            Ale gdy próbujesz zapomnieć o przeszłości, to historia zatacza koło, szerząc jeszcze większe spustoszenie.

,,Leżałam na łóżku, męczona przez bezsenność. Księżycowa łuna rozświetlała pomieszczenie, wpadając do niego przez otwarte okno. To dzięki niej mogłam, przewracając się z boku na bok w pościeli, kawałek po kawałku oglądać wiszący na ścianie płócienny, ręcznie dziergany obraz. Moja zdobycz, którą przytachałam wczoraj z misji na peryferiach Suny. Był piękny, tak samo jak kobieta na nim uwieczniona. Co prawda nie mogłam zobaczyć jej twarzy przez maskę z czarnymi wzorami, ale coś mi podpowiadało, że była piękna i pewna siebie. No i przede wszystkim silna oraz odważna.
           Walczyła wachlarzami. Dwoma dużymi wachlarzami! Stanowiła ucieleśnienie moich marzeń o prawdziwej sile, do której postanowiłam dążyć za wszelką cenę.
            Podczas pełni księżyc świecił najjaśniejszym światłem, dokładnie takim jak dziś. W takie noce zawsze miałam problemy ze snem, ale teraz wzmagało to podniecenie perspektywą bycia jak Kobieta z obrazu, a także duchota panująca na dworze. Zbierało się na burzę, o czym świadczyły zbierające się wokół księżyca ciężkie, czarne chmury. Już teraz czasami go zasłaniały, chociaż tylko na chwilę.
            Rozkopałam kołdrę zmęczona ciepłem, a nogi owiał mi wiatr. Ledwie go poczułam, tak niewiele różnił się temperaturą od powietrza, chociaż dmął mocno, unosząc w górę drobinki piasku. U nas na pustyni burzy zawsze towarzyszyła piaskowa zawierucha, często nawet przesłaniała efektowne błyskawice. Jednak pogoda dopiero zaczynała się zmieniać, więc widoczność za oknem wciąż była względnie dobra, a księżyc oświetlał pokój.
            Przetarłam zmęczone oczy wierzchem dłoni i ziewnęłam potężnie. Następnie sięgnęłam po butelkę wody z szafki nocnej, żeby ugasić nocne pragnienie. Jeden łyk, drugi, trzeci, czwarty… Skończywszy odstawiłam butelkę na miejsce.
            Wtedy nagle przeszył mnie dreszcz, dokładnie w tym samym momencie, w którym chmury przesłoniły księżyc, a niebo przecięła potężna błyskawica. Temperatura w pokoju diametralnie spadła; gdy strwożona wypuściłam z ust powietrze, przerodziło się ono w charakterystyczny kłębek pary, jaki zawsze można zaobserwować przy temperaturze poniżej zera. Usłyszałam grzmot i poczułam jak materac, tuż obok mnie, ugina się pod czyimś ciężarem. Było jednak całkowicie ciemno i nic nie dostrzegłam.
            Jednak wiedziałam, że ktoś tam usiadł. Czułam czyjąś obecność, chłodną i ciężką.
            Kiedy chmury odsłoniły księżyc, Nieznajomy złapał mnie za rękę lodowatym uściskiem, ale odwróciwszy się w stronę intruza nic nie zobaczyłam. Jedynym co udało mi się zarejestrować był ugięty materac w miejscu, gdzie siedział.
            Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a… usnęłam?

Obudziłam się w celi. W powietrzu wyczuwałam wilgoć i smród zgnilizny, wymieszany z czyimś potem. Z początku chciałam ochrzanić fleję wydzielającą ten odór, ale szybko oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że przebywałam tutaj sama jak palec.
            Z resztą ja też byłam brudna, chociaż nie za bardzo wiedziałam od czego. Całą sytuację odbierałam cholernie obco. Co się właściwie stało, czemu tu tkwiłam?
            Zostałam porwana - przeszło mi raz przez myśl. Tak, z pewnością o to chodzi. Zaraz ktoś tu przyjdzie i zacznie wypytywać mnie o Gaarę.
            Tyle że wtedy poddałam dokładniejszej analizie swoje ciało i wcześniej wymyślona historyjka straciła na wiarygodności, bowiem cały przód ubrania utytłany miałam krwią. I nie była to moja krew. Na brzuchu nie znalazłam żadnej zdobiącej skórę blizny po niedawnym leczeniu, ani też świeżej rany. Po prawdzie, czułam się świetnie. Nie doskwierał mi żaden ból, oprócz tego tępego w okolicach karku, ale go akurat zawdzięczałam spaniu na zimnej podłodze - od tego mięśnie zdrętwiały mi po całości.
            Więc czyją krew na sobie nosiłam?
            Siedziałam w kącie, oparta plecami o przyjemnie chłodną oraz obrzydliwie klejącą się od mokrego brudu ścianę. Wcześniejsze zdezorientowanie zastąpiła kiełkująca panika. Denerwowało mnie czekanie w niewiedzy, w zaciemnionym pomieszczeniu, prawdopodobnie znajdującym się w podziemiach. Nigdy nie lubiłam takiej dezorientacji, gubiłam się wtedy we własnych myślach. Dla uspokojenia więc zaczęłam liczyć pręty oddzielających mnie od wolności krat od lewej do prawej. Przy bodajże dwunastym straciłam rachubę - patrzyłam na właściwy pręt, czy powinnam się cofnąć o jeden? A może ten jeszcze bardziej po prawo był dwunasty? Cholera!
            Już zaczynałam liczyć od nowa, kiedy plany niespodziewanie pokrzyżowały mi czyjeś kroki. Miarowe tup, tup, tup odbijało się echem po korytarzu, obwieszczając przybycie osoby, która miała rozplątać uporządkować w mojej głowie. W chwilę potem po drugiej stronie krat stanął Kiba Inuzuka.
            - No i co, narozrabiałaś - zaczął oschle, zaciskając dłonie na prętach. Uśmiechał się zadziornie i patrzył na mnie z góry, zupełnie jakbym była kimś gorszym od niego, kiedy w rzeczywistości mogłabym go zmieść jednym atakiem.
Nigdy nie lubiłam tej jego irytującej pewności siebie. Właściwie to najchętniej plunęłabym mu w twarz i obserwowała, jak ślina ścieka mu w dół policzka.
- O czym ty pieprzysz? - warknęłam wściekle. - Gdzie jestem? I dlaczego mnie tu przetrzymujecie?
Cóż, trochę go chyba zatkało, bo przyglądał mi się z lekkim niedowierzaniem.
Prychnął w końcu.
- Jesteś w konoszańskim więzieniu. Aresztowana - podkreślił.
Zmarszczyłam brwi. Coś było nie w porządku.
- Pod zarzutem?  
- Żartujesz sobie? - syknął wrogo i nerwowo przestąpił z jednej nogi na drugą. Wyraźnie próbował zapanować nad złością. Tylko z jakiej racji chciał ją wyładować na mnie?
- Serio sądzisz, że znajduję się w odpowiednim miejscu do żartowania?
Splunął na podłogę nieopodal mnie. Dureń, to ja miałam opluć jego.
- Zamordowałaś dwóch członków mojego klanu i jeszcze masz czelność pytać, czemu tu gnijesz!?
Cisza łupotała mi w głowie. Nie słyszałam nawet swojego oddechu. A może wcale nie oddychałam? Może to szok wdusił we mnie chłodne powietrze, zaryglował płuca, odciął drogę przepływu krwi w żyłach, jedynie po to, żebym poczuła ból strachu. Znienawidzona przez Los i nienawidząca Losu - w tym błędnym kole uplasowałam się na przegranej pozycji. Dlatego życie czasem odbierałam jak realne piekło. Ta pobudka w obcym miejscu była tego najlepszym przykładem.  
Po minucie trochę otrzeźwiałam. Wtenczas nabrałam ochoty, żeby się roześmiać, tak absurdalne wydało mi się oskarżenie Inuzuki. Ale nie śmiechem płytkim, a głębokim, wręcz złowieszczym. Sięgającym do ciemnych zakamarków mojego serca, do których dostęp miałam tylko ja. Kiedyś przecież byłam zła, chciałam wraz z rodzeństwem zrównać Konohę z powierzchni ziemi. Mogłam być zła i teraz, co za problem? Oni widocznie nadali mi taką łątkę.
Przed wybuchem powstrzymała mnie wściekła twarz Kiby; mocno napiął mięśnie szczęki, natomiast z oczu ciskał mordercze iskry. To dało mi do myślenia. Przez chwilę byłam gotowa uwierzyć, że mógł mówić prawdę.
Kłamca! - przekrzyczałam wtedy niedorzeczne myśli, resztkami samokontroli powstrzymując się przed wygięciem ust w sardonicznym uśmiechu. Już miałam wstać na równe nogi, rzucić się do krat i naznaczyć tego plugawego psa swoją śliną, kiedy w bezruchu zatrzymała mnie rzeczywistość.
Przecież oprócz nadchodzącej burzy z minionej nocy nie pamiętałam nic więcej.

Wydostawszy się z jednych odmętów przeszłości od razu wpadłam w kolejne w postaci oczu Shikamaru. W tym słabym blasku słońca miały czarny odcień, ale to nie zmieniło wagi ich hipnotyzmu. Złapał mnie w swoją sieć i nie miałam tu na myśli nici jego cienia, chociaż to on utrzymywał moją głowę w pionie, nie pozwalał na najmniejsze skrzywienie w bok, które pozwoliłoby na ucieczkę. Związał mi nogi jednym, beznamiętnym spojrzeniem.
Był obojętny, kiedy powinien walczyć o moją niewinność. Stracił wiarę, chociaż wzrokiem błagałam go o jeszcze jeden kredyt zaufania. Uwierzył dowodom, zamiast moim słowom.
Wtedy ślepo podążał za niewinnością ukochanej, dziś zwątpił jako pierwszy.
- To nie ja, musisz mi uwierzyć - spróbowałam ostatni raz.
Odwrócił głowę w lewo, pociągając moją za sobą, i spojrzał na dwóch Kage. Ja mogłam patrzeć tylko na chropowatą ścianę i kątem oka zerkać na tę pieprzoną szufladę, z pieprzonym jednym wachlarzem w środku. Perfidnie odsunął mnie w ten sposób od sprawy, której byłam ,,przyczyną”. Zabronił mi badania mimiki twarzy rodzonego brata, potęgując przez to wewnętrzne poczucie zdrady.
Temari No Sabaku - odstawiona w kąt dziewczyna. Narozrabiała, więc tak ją ukarali. Na koniec jeszcze zdeptali jej dumę, status społeczny i zdegradowali do roli przestępcy. Okrzyknęli morderczynią. I zostawili osamotnioną.
- Gaara - odezwał się Nara - nie zamierzamy wchodzić z Suną w konflikt, ale nie odejdziemy stąd bez więźnia. Chyba rozumiesz naszą sytuację. Z resztą sam przekonałeś się, że… mamy podstawy.
Już zostałam więźniem. No przecież! Temari odstawili w kąt, to też musieli nadać mi nową nazwę. Więzień brzmiał gorzej niż morderczyni. Był uwłaczający, zabierał wolność. Morderczyni mogła dalej hasać po świecie i zabijać, żyć własnym życiem, a więzień nie. Zadrżałam na samą myśl spędzenia reszty swoich dni za kratami. Jak mysz uwięziona w klatce, jak ofiara.
Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć twarzy brata, bo może wtedy zrozumiałabym jego postępowanie oraz słowa, którymi zmiażdżył mi serce.
- Zabierzcie ją.
Poddałam się, chociaż tylko chwilowo. Zaciskając szczękę i odganiając z oczu zły, poprzysięgłam sobie, że jeszcze dowiodę swej niewinności. Później, już w Konoha.
Bo teraz byłam po prostu wyczerpana niezłomnością.

Postanowiłam nie robić problemów, zachowywać się potulnie i przykładnie, maszerować zgodnie z wyznaczonym rytmem i nie próbować ucieczki. Czemu? Byłam niewinna, to też nie miałam powodów do buntu. Wierzyłam, że w końcu wszyscy przejrzą na oczy, zrozumieją, że to ktoś z zewnątrz próbuje mnie wrobić. Po prostu przeczekam burzę, to rozsądne, prawda?
Może, jednak wykonanie wcale do najłatwiejszych nie należało. To kłóciło się z moją feministyczną naturą, która pragnęła wolności na wszystkich polach życia. W dodatku nieustannie nosiłam kajdany z cienia Shikamaru i bezsensowne unoszenie ręki do ust, kiedy ten ziewał, było irytujące. Często też odruchem bezwarunkowym zapuszczał ręce w kieszenie, a wtedy łajałam go za to - nosiłam sukienkę, nie spodnie i trzymanie ramion w dziwnej pozycji nie należało do rzeczy najwygodniejszych. Szczęśliwie nie lamentował na temat mojej upierdliwości podczas gdy marudziłam. Mimo wszystko starał się jak mógł, żebym nie czuła zbędnego dyskomfortu.
Mimo wszystko.
- Plecak mi opada z ramienia - zauważyłam na głos. Nie była to żadna prośba, ale Nara i tak posłusznie ruszył właściwie ramionami, poprawiając mi materiałowe ramiączko.
Szliśmy na tyłach grupy, nie wiedziałam, czy z polecenia Naruto, czy może to Shikamaru tak postanowił. Mi to jak najbardziej odpowiadało. Nie musiałam znosić współczującego spojrzenia Sakury, przepraszającego Naruto i zgryźliwej miny dzieciaka imieniem Kyori. Wystarczyło, że wszystkie te wydania dostrzegłam podczas wychodzenia z domu, już jako więzień, a nie wolna osoba. Pozwolili mi zabrać ze sobą tylko kilka ubrań w materiałowym tobołku, żadnej broni, nawet jednego kunai, nie mówiąc o wachlarzu. Bez ciężaru i wbijającej się w plecy stali czułam się naga i bezbronna. Bezużyteczna.
Nara nieustannie dotrzymywał mi kroku. Nie stykaliśmy się ramionami, ale i tak mogłam wyczuć nić napięcia między nami. Ilekroć na niego zerkałam kątem oka, dostrzegałam kolejne bruzdy na jego czole, świadczące o coraz większym wyczerpaniu. Poziom chakry prawdopodobnie miał usytuowany tuż ponad granicą najniższego poziomu. Złapać kogoś w technikę na kilkanaście minut to jedno, tymczasem my szliśmy już od prawie dwóch godzin.
- Możesz mnie uwolnić, nie ucieknę - zapewniłam.
Ciężar ciszy jedynie narastał, zamiast stopniowo ulatywać; dokładnie jak z plecakiem, który początkowo lekki, przybierał na wadze wraz z wydłużaniem się wędrówki. Chyba dlatego postanowiłam zabrać głos. Nieustanne oddalanie się od osoby niegdyś tak bliskiej - chcąc nie chcąc - bolało. Nie był to rwący ból, wewnętrzne rozszarpywanie duszy, a raczej lekki, ledwie pulsujący, towarzyszący przy zagajaniu ran.
- Jasne - prychnął Nara, nawet na mnie nie spoglądając. Uparcie obserwował buty Sasuke, idącego najbliżej nas. - Każdy więzień chce wolności.
- Tyle że ja nie jestem więźniem.
- Doprawdy? - zakpił, co nie było do niego podobne. - Więc jak siebie nazwiesz?
- Gościem - wytłumaczyłam gładko. - Zawsze przyjeżdżałam do Konohy jako gość, teraz nie będzie inaczej.
Oczywiście moje tłumaczenia nie były prawdą - sama uważałam się za więźnia, niesłusznie schwytanego. Wolałam jednak nie przyznawać się do porażek, nie w obecnej sytuacji, nie bez ostrza przyłożonego do mojej szyi.
- Już nie jest tak jak kiedyś, Temari. Lepiej przyzwyczaj się do myśli, że tym razem zostaniesz ugoszczona  w areszcie, a nie… - przerwał, zmieszany.
- Nie w twoim domu? - dopowiedziałam. - Z tym oswoiłam się już kilka lat temu.
Nie spodobał mi się temat, na który przypadkowo zeszliśmy. Nacinanie skóry w miejscu blizny nie było dobrym pomysłem.
- Kiedy uciekłaś.
- Nie, kiedy ty uciekłeś.
Zacisnął pięści, przez co sama poczułam ból wbijanych w wewnętrzną stronę dłoni paznokci.
- Daj spokój. To twoje wieczne udawanie niewinnej zrobiło się wkurzające.
- Twoja cipowatość też. Wykorzystałeś mnie jak zwykły tchórz i odstawiłeś na ustalone miejsce, żeby potem przez trzy lata mieć wszystko w tyłku. O rozpad związku zawsze obwiniana jest kobieta - zadrwiłam. Shikamaru odwrócił głowę w lewo, a ja skopiowałam ruch; widocznie chciał na mnie spojrzeć, jednak zapomniał o swojej przeklętej technice cienia. - Ale wmawianie mi niepoczytalności jest łatwiejsze, niż przyznawanie do chojractwa, co nie?
Znów zaczął obserwować buty Uchihy, przez co i ja sprostowałam kark. Kilka kroków przeszliśmy w ciszy, a powietrze niespodziewanie zaciążyło mi w płucach. W napięciu czekałam, czym teraz zacznie się bronić.
To dziwne - zamiast wybuchnąć krzykiem, on zaledwie westchnął.
- Odpuść, Temari. I czas i miejsce nie są odpowiednie na takie rozmowy. Poza tym już to przerabialiśmy. - Chciałam dalej się sprzeczać i zrobiłabym to, gdyby nie kolejne krzyki Nary: - Sakura! Zamieńmy się!
Koniec dyskusji.

,,Po wyjściu Kiby nabrałam wątpliwości. Co jeśli rzeczywiście kogoś zabiłam? W dodatku były to osoby z jego klanu. Podobno znaleźli mnie przy ciałach, nieprzytomną. Czyżbym została złapana w genjutsu lub jakąś inną technikę? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedynie, że czułam się winna i ta aura nie chciała przeminąć, a samotność to pogłębiała. Potrzebowałam rozmowy, wyjaśnienia, jakiegokolwiek punktu zaczepienia!
Długo chodziłam po celi bez celu. Okej, cel akurat miałam: zebranie myśli w kupę; jednak dreptanie nie przyniosło efektów. Dorobiłam się wyłącznie lekkiego wirowania w głowie i zaburzenia błędnika.
Stałam właśnie odwrócona tyłem do więziennych krat, kiedy dźwięk pukania czymś o stalowe pręty rozniósł się po pomieszczeniu. Nie słyszałam wcześniej żadnych kroków, przez co nie byłam przygotowana na nieproszone stuk-puk i wyrwana z rozmyślań, podskoczyłam lekko w miejscu. Po odwróceniu się po drugiej stronie zobaczyłam ciemną postać ze strzępiastą kitką na czubku głowy i tacą z jedzeniem w dłoni.
- Shikamaru - wyrwało mi się z ust. Zaraz po tym, wkurzona na samą siebie, zacisnęłam mocno usta w wąską linię.
- Cześć - odparł, jak gdyby nigdy nic i przesunął mi pod kratami metalowy talerz z posiłkiem. Dwie kromki białego chleba i sos mięsny, bez sztućców. Wypas.
Usiadłszy po turecku na podłodze, zaczęłam jeść. Nie obchodziło mnie, że nie posiadałam nawet widelca i zmuszona zostałam do maczania pieczywa (nieco już zbutwiałego) w dziwnie pachnącej mazi. Póki smakowało nienajgorzej, byłam gotowa pochłonąć wszystko, tak opustoszały miałam żołądek. Nagle z poprzednich tłukących mi się o czaszkę myśli nie przetrwała ani jedna - zwyczajnie wyparowały, zastąpione przez zupełnie inne. Złość na Narę mnie przepełniała.
- Dalej będziesz się tak gapił jak jem, czy w końcu odejdziesz? - warknęłam, uniósłszy wzrok znad talerza. - Nie jestem uwięzionym w klatce egzotycznym zwierzątkiem, które mógłbyś podziwiać.
- Pomyślałem, że może potrzebujesz rozmowy z kimś, komu ufasz. Sakura jest na misji, więc…
- Więc od razu wpadłeś na pomysł, że to ty możesz być moim wybawcą? - wykpiłam go. Zamoczyłam ostatni kęs pierwszej kromki w sosie i włożyłam go do ust. Przeżuwając, kontynuowałam: - Nie myśl, że w taki sposób odzyskasz moje zaufanie i mnie. Trzy lata temu potraktowałeś mnie jak jednorazową zabawkę, więc teraz się pieprz.
Zmarszczył brwi.
- O czym ty mówisz?
Nie wytrzymałam! Z hukiem odstawiłam metalowy talerz na skalistą posadzkę, tym samym sprawiając, że trochę sosu się z niego wylało. Szybko wstałam, podchodząc wzburzona do krat i uderzając w nie z całej siły.
- Nie pamiętasz? - syknęłam mu w twarz. - Chodzi mi o noc, kiedy się kochaliśmy, a gdy usnęłam, ty jak ostatni tchórz przeniosłeś mnie ze swojego mieszkania do mojego i zostawiłeś.
Dokładnie to pamiętałam. Pieprzony drań w jednej chwili głaskał delikatnie opuszkami palców moją szyję, a w następne, uprzednio usnąwszy, obudziłam się sama w hotelowym pokoju, za wytłumaczenie sytuacji mając zaledwie liścik: ,,Nie bierz tego do siebie. Związki są zbyt kłopotliwe.”. Po niewczasie żałowałam, że od razu nie poszłam skopać temu dupkowi tyłka, ale powstrzymała mnie duma. Facet nigdy nie powinien złamać mojej godności.
- Co ty pieprzysz?! - Shikamaru też się wściekł. Cóż, prawda czasami potrafiła być uwłaczająca.  - Przecież to ty odeszłaś bez wytłumaczenia. Sama! W niczym ci nie pomogłem.
Za grosz nie wierzyłam w to co mówił.
- Och, przestań. Chociaż raz zachowaj się jak facet i przyznaj do winy.
Cholera, staliśmy zdecydowanie za blisko siebie. Właściwie dzieliły nas tylko kraty, nic więcej. Moja klatka piersiowa nawet lekko stykała się z jego, zbyt mocno wciśnięta w pręty. Gorący oddech Shikamaru owiewał moją twarz i byłam pewna, że on odczuwał to samo. Wrzałam ze złości, zamierzałam przywalić mu z pięści w szczękę przy najbliższej okazji - a przynajmniej chciałam się tak czuć. W rzeczywistości przez moment, przez tę głupią bliskość, zapragnęłam go pocałować. Po trzech latach ogień w sercu nadal nie zgasł.
- Nie mam do czego się przyznawać. - Wyraźnie obniżył tonację głosu; teraz mówił głęboko, jakby chciał wyszeptać mi na ucho najpiękniejsze komplementy. - Zabrałaś manatki i zwiałaś, mówiąc, że kończysz coś, co trwało już zbyt długo. Już zapomniałaś? - Uśmiechnął się kpiąco. - Wypuść sierp o zachodzie słońca, Temari, cokolwiek to znaczy.
- Bredzisz. Zostawiłeś mi karteczkę z tekstem, że związki są zbyt kłopotliwe. - Skopiowałam jego uśmiech i kolejne słowa: - Już zapomniałeś? Nie bierz tego do siebie.
Trudno powiedzieć, kto kogo pocałował jako pierwszy. Możliwe, że magnes przyciągał nas do siebie w równomiernym tempie. W każdym razie moje ciało zapłonęło ogniem, który niegdyś przygaszony, wciąż się żarzył, by pewnego razu znów wybuchnąć. Ta chwila nadeszła teraz.
Odstęp między prętami był za mały, żeby przecisnąć przez nie głowę, dlatego stal boleśnie wbiła mi się w poliki. To było jednak nic w porównaniu do pożądania, jakie mną kierowało. Pragnęłam nieustannie pogłębiać pocałunek i przycisnąć swoje ciało do Shikamaru. Nawet złapałam go za przód kamizelki, przysuwając bliżej krat. Chciałam zapomnienia w połączeniu, żeby wszystko wróciło do normy sprzed lat, a feralny dzień nigdy nie nastał.
Wtedy oprzytomniałam, bo przecież czasu cofnąć nie mogłam.
Odskoczyłam od Shikamaru, zatrzymując się dopiero na przeciwległej ścianie. Przywarłam do niej ściśle, dysząc ciężko. Policzki miałam rozpalone do granic możliwości, tak samo jak ciało, nie wspominając nawet o tym, co działo się w moich majtkach.
- Wyjdź! - krzyknęłam, zamykając oczy.
- Temari - zaczął ułudnie.
- Wyjdź! Nie wierzę ci. To nie powinno się wydarzyć, rozumiesz? Nie wierzę ci, wyjdź!
Tym razem usłyszałam tupanie stóp, gdy odchodził.”

Obóz rozbiliśmy dopiero gdy nastała noc. Niebezpiecznym było podróżowanie pustynią w egipskich ciemnościach, nawet jeśli przestrzeń od czasu do czasu rozświetlała księżycowa łuna i gwiazdy - niebo dzisiejszego wieczoru wyjątkowo mocno się zachmurzyło. Nie mówiąc już o tym, jak nieprzyjemny był szczypiący w policzki ziąb i uderzające w nie drobinki piasku, który przy wzmożonym wietrze, schłodzony, odciskał na skórze bolesne piętno.
Propozycję spoczęcia przy półokręgu ze skał wszyscy przywitali z uśmiechem ulgi na twarzy.
Jak szybko się przekonałam, skład drużyny nie był skompletowany przypadkowo, a każdy miał w niej do wykonania swoje małe zadanie. W przypadku Sakury i Shikamaru - co wydawało się nadoczywiste - było nim pilnowanie mnie. Gówniarz Kyori, poza przynależnością do ANBU, pomógł przy tworzeniu ogniska. Podobnież był jednym z nieudanych eksperymentów Orochimaru, wcześniejszą wersją Kapitana Yamato - również posługiwał się stylem drewna, ale z dużo gorszym skutkiem. Niemniej jednak, potrafił stworzyć kilka kłód  na ognisko, które katonem rozpalił Sasuke. On z kolei, podobnie jak dziewczyna, której imienia wciąż nie poznałam, wydawał się pełnić role typowego ochroniarza.
Nie brałam udziału w przygotowywaniu wspólnego legowiska, nie rozstawiałam namiotów, nie gotowałam strawy. Szczęśliwie dla mojego zmęczonego ciała, związawszy mi ręce i nogi mocnym węzłem, Sakura posadziła mnie przy niewielkiej skałce nieopodal zalążków, a potem już w pełni gotowego ogniska.
Jedliśmy w ciszy podgrzany w miedzianym garnku gulasz wieprzowy, słysząc jedynie powszechne mlaskanie i skrzące się języki ognia. Posiłek ten do złudzenia przypominał mi ten z konoszańskiego więzienia; tak samo nie miałam do dyspozycji sztućców i tak samo maczałam w sosie chleb. Chociaż smak był lepszy, to każdy kęs stawał mi w gardle bardziej niż wtedy. Ponownie ociemiężona techniką Sakury, ledwie zdolna byłam unieść rękę w górę.
Pierwszy, po odprawieniu dzieciaków z ANBU do namiotów, odezwał się Naruto:
- Wiesz, że nie jesteśmy twoimi wrogami.
Uśmiechnęłam się krzywo zapatrzona w ognisko.
- Jakoś nie zauważyłam - rzuciłam na wpół ironicznie, na wpół gorzko. Wzrok mi nie drgnął; jedynie powieki opadały nieznacznie ze zmęczenia.
- Naruto ma rację, chcemy tylko wyjaśnić tę sprawę, tak jak ostatnio - wtryniła się Sakura. - Pamiętasz?  Wtedy znaleźliśmy dowody na twoją niewinność, teraz też je znajdziemy.
Chciałam prychnąć z pogardą, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowałam - po co niby tracić energię na niepotrzebne bzdety? I tak im nie wierzyłam, a oni to wiedzieli. Dlatego właśnie tak panicznie próbowali przekonać mnie do swoich racji, jakoby wszystko robili dla mojego dobra. Gówno prawda, w rzeczywistości chcieli jedynie zapuszkować winnego, którym - no popatrz! - okazałam się ja. A przynajmniej na to wskazywały dowody.
Nie odpowiedziałam, przez co Sakura niemal zapowietrzyła się z troski. Na moje nieszczęście siedziała tuż obok, więc bez problemu mogła uspokoić swoje sumienie obejmując mnie przyjacielskim ramieniem.
- Wciąż się przyjaźnimy - mruknęła cicho, jakby tylko do mnie - a ja nie pozwolę zamknąć w wiezieniu przyjaciółki.
Poruszyłam nieznacznie ramieniem, odtrącając tym od siebie różowowłosą kobietę. Nie potrzebowałam jej pocieszenia, była jedną z tych, którzy spisali mnie na straty. Dla niej byłam winna.
- Skoro uważasz się za moją przyjaciółkę, to powinnaś wiedzieć, że nienawidzę jak ktoś mnie pociesza - wyznałam wciąż zapatrzona w pomarańczowe płomienie. - Nie potrzebuję łaski.
Zraniłam ją. Celowo. Kiedy tylko chciałam, potrafiłam mieć serce i sumienie ze stali.
- Temari - zaczęła jękliwie. Na Przodków, jak ja nienawidziłam, gdy ludźmi targało współczucie!
- Sakura - chciałam warknąć, ale zrobił to za mnie Sasuke. Zdumiona, podniosłam na niego wzrok, siedział idealnie naprzeciw mnie. Spoglądał na żonę ostrym spojrzeniem karych tęczówek, może nawet iskrzyły się złością. - Nie rolą kata jest pocieszanie ofiary, zapamiętaj.
Sakura już więcej się nie odezwała, w niedługo po reprymendzie Sasuke znikając w połach namiotu. Drugi uciekł Naruto, Shikamaru na końcu, ustalając z Uchihą, że zmieni jego wartę za trzy godziny.
Jako więźniowi nie przysługiwał mi namiot, z tegoż też powodu ułożyłam się jedynie w śpiworze blisko ogniska. Gleba nadal nagrzana była od słońca.
- Sakura nie wie jak to jest być uważanym za zdrajcę - powiedział niespodziewanie Sasuke, gdy dryfowałam już na granicy jawy i snu. Wybudził mnie sukinsyn. Zastanowiłam się, czemu to w ogóle powiedział i nie odnalazłam odpowiedzi. Chciał ją usprawiedliwić, czy oczernić?
- I lepiej, żeby nigdy się nie dowiedziała - odmruknęłam sennie. - Ale za to ty wiesz.
- Wiem. - Milczał dłuższą chwilę, co skłoniło mnie do otworzenia sklejonych piaskowym pyłem oczu. Patrzył w niebo, zupełnie jakby liczył gwiazdy. - Ale w odróżnieniu od ciebie ja rzeczywiście byłem zdrajcą.
- Uważasz mnie za niewinną?
- A zabiłaś tamtych ludzi?
- Nie - w momencie wypowiadania tego krótkiego słowa, poczułam się, jakbym kłamała. Absurd.
Jednak nie dowiedziałam się, czy Uchiha uważał mnie za winną popełnionej zbrodni. Nic więcej nie powiedział, a ja zasnęłam szybciej, niż w minutę.

Śniłam snem niespokojnym, w żyłach i kościach mając lód. Widziałam kobietę z obrazu, we włosach i ubraniach mokrych od deszczu, chociaż już nie padało. Stała pośród pobojowiska ze stopami ubroczonymi krwią poległych. Morze ciał i juchy błyszczało w blasku księżyca, który znajdował się wyjątkowo nisko na nieboskłonie. Oparłszy się o dwa wbite w ziemię stalowe wachlarze dyszała ciężko. Mimo wszystko miałam wrażenie, że pod maską skrywała uśmiech satysfakcji.  
- Wypuść sierp o zachodzie słońca - powiedziała jak modlitwę.
Wtedy się obudziłam.

~*~

Shikamaru zmienił Sasuke na warcie pół godziny wcześniej niż powinien. Po godzinnej drzemce nie udało mu się już zasnąć, więc męczył się w niewygodnym posłaniu zrobionym z dwóch koców i śpiwora, pod połami śmierdzącego namiotu. Musiał odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem nocy.
Podłożywszy do ogniska oparł się o jedną ze skał całkiem niedaleko miejsca, gdzie spała Temari. Po części to ona była powodem jego lekkiego snu, w głowie bowiem nieustannie kołatały mu się myśli na jej temat. Oboje przeżyli dzień pełen wrażeń: spotkanie po latach, poczucie zdrady i na końcu gwóźdź do trumny - dowód na winę kobiety. Nie chciał widzieć szoku, jaki wyrysował się na jej twarzy, nie chciał więzić jej ciała swoją techniką, nie chciał być obojętny i milczący, ani nie chciał prowadzić jej do więzienia. Wciąż miał w głowie obraz wychudzonej, brudnej dziewczyny za mosiężnymi kratami, zagubionej, ale mimo wszystko silnej i niezłomnej.
Teraz wyglądała inaczej. Leżąc na ziemi policzek oparła na podłożonej pod twarz dłoni, grzywkę miała zaczesaną w dół a usta rozwarte, nogi natomiast podkulone i przyciągnięte do brzucha. Podczas snu zawsze wyglądała jak nie ona, spokojnie oraz niewinnie. Shikamaru kiedyś myślał, że zakochał się w wybuchowym charakterze Temari i wielkiej kobiecej sile, ale teraz wiedział, że musiał się mylić. To te nieliczne chwile, kiedy pokazywała mu swoje słabości były tymi, które pielęgnował, bo oznaczały zaufanie jakim go obdarzyła.
Westchnął odchylając głowę. Cholera, ostatnio czuł się jak jakiś pieprzony mięczak bez jaj. Nieważne jak bardzo próbował zapomnieć o przeszłości, myśleć logicznie i uwierzyć w winę Temari, nic nie skutkowało. Zachowywał się jak typowa baba. Już lepiej by było, gdyby po prostu został w wiosce i grał w shogi, albo robił cokolwiek innego. Dlaczego właściwie wyruszył do Suny? Ach tak! Bo Naruto zajmował stołek Hokage i przez to niewymownie go irytował. Upierdliwy idiota.
Usłyszał ciche jęknięcie i od razu spojrzał na jego źródło, Temari. Jej twarz nie była już tak spokojna, a wykrzywiał ją grymas. Pomyślał o jakimś złym śnie, który musiał ją męczyć i zamierzał to zignorować, ale jego ciało zarządziło coś innego. Wstał z miejsca i przycupnął tuż przy No Sabaku. Niczym ostatni naiwny wpatrywał się w jej lico z nadzieją, że coś z niego wyczyta. A co jeśli nagle na skórze dziewczyny zostaną wygrawerowane jakieś słowa? Głupota! Już nawet zaczął myśleć tak nielogicznie jak kobiety.
Jednak wciąż wyciągnął rękę, by dotknąć jej czoła, które okazało się zimne niczym lód. Nie zdążył zastanowić się nad powodem gwałtownego spadku temperatury organizmu dziewczyny - przecież ognisko buchało gorącem - a oczy w kolorze morza już mu się przyglądały.
- Co robisz? - warknęła. Shikamaru zabrał rękę i odchrząknął.
- Majaczyłaś przez sen - odparł, jakby to wszystko wyjaśniało, ale nie wyjaśniało.
Temari podniosła się do siadu, więc i on usiadł, w ten sposób zaczęli stykać się ramionami, był to chyba najmniejszy dystans dzielący ich ciała od czasu pocałunku w konoszańskim więzieniu. Oboje czuli swoistą niezręczność unoszącą się w powietrzu. Oddychali nią przez pięć minut, w obawie przed ponowną utratą bliskości, zanim Temari postanowiła pójść za ciosem i oprzeć głowę na ramieniu Shikamaru. Mały gest, a zburzył wznoszony przez wiele lat mur separacji. Przez moment mogli poczuć się jak wspierający siebie kochankowie, a nie eks partnerzy, którzy zapomnieli języka w gębie.
Nara chcąc nie chcąc uległ i sam objął niegdyś ukochaną kobietę ramieniem. Pogłaskał delikatnie jej głowę, jak to miał w zwyczaju, następnie zjeżdżając dłonią niżej na szyję. Serce mu urosło ze szczęścia i rozpaczy zarazem, podczas muskania opuszkami palców skóry dziewczyny.
- Chociaż udawaj, że mi wierzysz, okej? - poprosiła niemal niedosłyszalnie. - Łatwiej mi wtedy będzie przez to wszystko przejść.
To zabawne, pomyślał Shikamaru, bo przecież cały czas udawał, że jej nie wierzy.
- Okej.
Wciąż uwielbiał jej długą szyję.

"(...) ona prosi
- schowaj mnie w oku
w dłoni w ramionach
zawsze byliśmy razem
nie możesz mnie teraz opuścić
kiedy umarłam i potrzebuję czułości."
Zbigniew Herbert

            Od Autorki: Krótko, bardzo krótko. Cóż, mam tylko nadzieję, że nie ujawniłam za dużo i że nie zdążyliście się już wszystkiego domyśleć ;p I że nie pogubiliście się w tych retrospekcjach, spokojnie, dużo już ich nie będzie :)
            Za korektę dziękuję Just me!

            Buziaki ;*