"Lecz
ona sama była tylko ciałem,
wyczerpanym
niezłomną postawą."
Elizabeth
Lowell
Kiedy Shikamaru stanął tuż
za plecami Temari, zerkając zza jej ramienia do szuflady, miał ochotę wydrapać
sobie oczy. Przez cały ten czas - gdy wracał z misji do wioski, czekając w
biurze Naruto na wyniki badań, w drodze do Suny, podczas rozmowy z Gaarą - bezgranicznie
wierzył w niewinność dziewczyny. A teraz? Tak po prostu wstydził się swojej
wiary.
- To niemożliwe. - Usłyszał stłumiony szokiem głos
Temari. Patrzyła bezradnie na jedyny znajdujący się w szafce wachlarz z
przerażeniem, oczy rozszerzając do granic możliwości a wargi rozdzielając
mimochodem.
Widząc jej rozbicie, uświadomił sobie, że dziewczyna
naprawdę musiała uważać się za niewinną aż do ostatniej chwili. Zupełnie jak wtedy.
- Shikamaru? - zagaił zniecierpliwiony Naruto. To dopiero
otrzeźwiło Narę z chwilowego oszołomienia i przypomniało mu, że nie byli w
pokoju No Sabaku sami.
Uzumaki dreptał w miejscu, wyraźnie zestresowany sytuacją
i ciekawy prawdy. Korciło go by zajrzeć przez ramię siostry Gaary, ale
jednocześnie bał się swojej reakcji i co najważniejsze, reakcji samego
przyjaciela.
Shikamaru odchrząknął, chcąc mieć pewność, że jego głos
zabrzmi pewnie i stanowczo. Nie potrzebował większego upokorzenia, niż to, że
tak długo wierzył w niewinność i bronił morderczyni, która nawet na to nie
zasługiwała. Wyszedł na naiwnego idiotę, kiedy wszyscy uważali go za stratega o
nieocenionej inteligencji.
A wszystko przez pieprzone, zardzewiałe uczucia sprzed
lat.
- Brakuje jednego wachlarza - oznajmił w końcu.
Ręce
miał opuszczone wzdłuż ciała, a dłonie zaciśnięte w pięści, identycznie jak
Temari. Ściskał je tak mocno, że w pewnym momencie ból wbijanych w skórę
paznokci stał się nie do zniesienia, przez co rozluźnił mięśnie. Tyle że nie
poczuł przez to ulgi i miał wrażenie, że ona też nie.
Odwrócił
się bokiem do obu Kage. Temari wykonała dokładnie te same ruchy, wciąż
unieruchomiona techniką cienia. Odsłonili tym samym feralną szafkę, żeby dwóch
dowódców wioski mogło przekonać się na własne oczy o prawdzie. I na twarzach
obojga z nich odmalował się wyraz autentycznego niedowierzania.
-
Temari - tępo zaczął Gaara. W jego głosie dało się wyczuć zawód. - Dlaczego?
Znowu?
Chociaż
tego nie chciał, Shikamaru przez moment współczuł dziewczynie losu, który
Przeznaczenie jej zgotowało.
~*~
Dlaczego? Znowu? -
wraz ze słowami Gaary niechcianie wstąpiłam na pustynię wspomnień, o jakich za
wszelką cenę próbowałam zapomnieć. Tak po prostu wymazać je z pamięci, jakby
nigdy się nie wydarzyły. Chciałabym, żeby było to możliwe. Naprawdę bym
chciała.
Ale gdy próbujesz zapomnieć o przeszłości, to historia
zatacza koło, szerząc jeszcze większe spustoszenie.
,,Leżałam na łóżku, męczona
przez bezsenność. Księżycowa łuna rozświetlała pomieszczenie, wpadając do niego
przez otwarte okno. To dzięki niej mogłam, przewracając się z boku na bok w
pościeli, kawałek po kawałku oglądać wiszący na ścianie płócienny, ręcznie
dziergany obraz. Moja zdobycz, którą przytachałam wczoraj z misji na
peryferiach Suny. Był piękny, tak samo jak kobieta na nim uwieczniona. Co prawda
nie mogłam zobaczyć jej twarzy przez maskę z czarnymi wzorami, ale coś mi
podpowiadało, że była piękna i pewna siebie. No i przede wszystkim silna oraz
odważna.
Walczyła wachlarzami. Dwoma dużymi wachlarzami!
Stanowiła ucieleśnienie moich marzeń o prawdziwej sile, do której postanowiłam
dążyć za wszelką cenę.
Podczas pełni księżyc świecił najjaśniejszym światłem,
dokładnie takim jak dziś. W takie noce zawsze miałam problemy ze snem, ale
teraz wzmagało to podniecenie perspektywą bycia jak Kobieta z obrazu, a
także duchota panująca na dworze. Zbierało się na burzę, o czym świadczyły
zbierające się wokół księżyca ciężkie, czarne chmury. Już teraz czasami go
zasłaniały, chociaż tylko na chwilę.
Rozkopałam kołdrę zmęczona ciepłem, a nogi owiał mi wiatr.
Ledwie go poczułam, tak niewiele różnił się temperaturą od powietrza, chociaż
dmął mocno, unosząc w górę drobinki piasku. U nas na pustyni burzy zawsze
towarzyszyła piaskowa zawierucha, często nawet przesłaniała efektowne
błyskawice. Jednak pogoda dopiero zaczynała się zmieniać, więc widoczność za
oknem wciąż była względnie dobra, a księżyc oświetlał pokój.
Przetarłam zmęczone oczy wierzchem dłoni i ziewnęłam
potężnie. Następnie sięgnęłam po butelkę wody z szafki nocnej, żeby ugasić
nocne pragnienie. Jeden łyk, drugi, trzeci, czwarty… Skończywszy odstawiłam
butelkę na miejsce.
Wtedy nagle przeszył mnie dreszcz, dokładnie w tym samym
momencie, w którym chmury przesłoniły księżyc, a niebo przecięła potężna
błyskawica. Temperatura w pokoju diametralnie spadła; gdy strwożona wypuściłam
z ust powietrze, przerodziło się ono w charakterystyczny kłębek pary, jaki
zawsze można zaobserwować przy temperaturze poniżej zera. Usłyszałam grzmot i
poczułam jak materac, tuż obok mnie, ugina się pod czyimś ciężarem. Było jednak
całkowicie ciemno i nic nie dostrzegłam.
Jednak wiedziałam, że ktoś tam usiadł. Czułam czyjąś
obecność, chłodną i ciężką.
Kiedy chmury odsłoniły księżyc, Nieznajomy złapał
mnie za rękę lodowatym uściskiem, ale odwróciwszy się w stronę intruza nic nie
zobaczyłam. Jedynym co udało mi się zarejestrować był ugięty materac w miejscu,
gdzie siedział.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a… usnęłam?
Obudziłam się w celi. W
powietrzu wyczuwałam wilgoć i smród zgnilizny, wymieszany z czyimś potem. Z
początku chciałam ochrzanić fleję wydzielającą ten odór, ale szybko
oprzytomniałam, zdając sobie sprawę, że przebywałam tutaj sama jak palec.
Z resztą ja też byłam brudna, chociaż nie za bardzo
wiedziałam od czego. Całą sytuację odbierałam cholernie obco. Co się właściwie
stało, czemu tu tkwiłam?
Zostałam porwana - przeszło mi raz przez myśl. Tak,
z pewnością o to chodzi. Zaraz ktoś tu przyjdzie i zacznie wypytywać mnie o
Gaarę.
Tyle że wtedy poddałam dokładniejszej analizie swoje
ciało i wcześniej wymyślona historyjka straciła na wiarygodności, bowiem cały
przód ubrania utytłany miałam krwią. I nie była to moja krew. Na brzuchu nie
znalazłam żadnej zdobiącej skórę blizny po niedawnym leczeniu, ani też świeżej
rany. Po prawdzie, czułam się świetnie. Nie doskwierał mi żaden ból, oprócz
tego tępego w okolicach karku, ale go akurat zawdzięczałam spaniu na zimnej
podłodze - od tego mięśnie zdrętwiały mi po całości.
Więc czyją krew na sobie nosiłam?
Siedziałam w kącie, oparta plecami o przyjemnie chłodną
oraz obrzydliwie klejącą się od mokrego brudu ścianę. Wcześniejsze
zdezorientowanie zastąpiła kiełkująca panika. Denerwowało mnie czekanie w
niewiedzy, w zaciemnionym pomieszczeniu, prawdopodobnie znajdującym się w
podziemiach. Nigdy nie lubiłam takiej dezorientacji, gubiłam się wtedy we
własnych myślach. Dla uspokojenia więc zaczęłam liczyć pręty oddzielających
mnie od wolności krat od lewej do prawej. Przy bodajże dwunastym straciłam rachubę
- patrzyłam na właściwy pręt, czy powinnam się cofnąć o jeden? A może ten
jeszcze bardziej po prawo był dwunasty? Cholera!
Już zaczynałam liczyć od nowa, kiedy plany
niespodziewanie pokrzyżowały mi czyjeś kroki. Miarowe tup, tup, tup odbijało
się echem po korytarzu, obwieszczając przybycie osoby, która miała rozplątać
uporządkować w mojej głowie. W chwilę potem po drugiej stronie krat stanął Kiba
Inuzuka.
- No i co, narozrabiałaś - zaczął oschle, zaciskając
dłonie na prętach. Uśmiechał się zadziornie i patrzył na mnie z góry, zupełnie
jakbym była kimś gorszym od niego, kiedy w rzeczywistości mogłabym go zmieść
jednym atakiem.
Nigdy
nie lubiłam tej jego irytującej pewności siebie. Właściwie to najchętniej
plunęłabym mu w twarz i obserwowała, jak ślina ścieka mu w dół policzka.
- O
czym ty pieprzysz? - warknęłam wściekle. - Gdzie jestem? I dlaczego mnie tu
przetrzymujecie?
Cóż,
trochę go chyba zatkało, bo przyglądał mi się z lekkim niedowierzaniem.
Prychnął
w końcu.
-
Jesteś w konoszańskim więzieniu. Aresztowana - podkreślił.
Zmarszczyłam
brwi. Coś było nie w porządku.
-
Pod zarzutem?
-
Żartujesz sobie? - syknął wrogo i nerwowo przestąpił z jednej nogi na drugą.
Wyraźnie próbował zapanować nad złością. Tylko z jakiej racji chciał ją
wyładować na mnie?
-
Serio sądzisz, że znajduję się w odpowiednim miejscu do żartowania?
Splunął
na podłogę nieopodal mnie. Dureń, to ja miałam opluć jego.
-
Zamordowałaś dwóch członków mojego klanu i jeszcze masz czelność pytać, czemu
tu gnijesz!?
Cisza
łupotała mi w głowie. Nie słyszałam nawet swojego oddechu. A może wcale nie
oddychałam? Może to szok wdusił we mnie chłodne powietrze, zaryglował płuca,
odciął drogę przepływu krwi w żyłach, jedynie po to, żebym poczuła ból strachu.
Znienawidzona przez Los i nienawidząca Losu - w tym błędnym kole uplasowałam
się na przegranej pozycji. Dlatego życie czasem odbierałam jak realne piekło.
Ta pobudka w obcym miejscu była tego najlepszym przykładem.
Po
minucie trochę otrzeźwiałam. Wtenczas nabrałam ochoty, żeby się roześmiać, tak
absurdalne wydało mi się oskarżenie Inuzuki. Ale nie śmiechem płytkim, a
głębokim, wręcz złowieszczym. Sięgającym do ciemnych zakamarków mojego serca,
do których dostęp miałam tylko ja. Kiedyś przecież byłam zła, chciałam wraz z
rodzeństwem zrównać Konohę z powierzchni ziemi. Mogłam być zła i teraz, co za
problem? Oni widocznie nadali mi taką łątkę.
Przed
wybuchem powstrzymała mnie wściekła twarz Kiby; mocno napiął mięśnie szczęki,
natomiast z oczu ciskał mordercze iskry. To dało mi do myślenia. Przez chwilę
byłam gotowa uwierzyć, że mógł mówić prawdę.
Kłamca! -
przekrzyczałam wtedy niedorzeczne myśli, resztkami samokontroli powstrzymując
się przed wygięciem ust w sardonicznym uśmiechu. Już miałam wstać na równe
nogi, rzucić się do krat i naznaczyć tego plugawego psa swoją śliną, kiedy w
bezruchu zatrzymała mnie rzeczywistość.
Przecież
oprócz nadchodzącej burzy z minionej nocy nie pamiętałam nic więcej.”
Wydostawszy się z jednych
odmętów przeszłości od razu wpadłam w kolejne w postaci oczu Shikamaru. W tym
słabym blasku słońca miały czarny odcień, ale to nie zmieniło wagi ich
hipnotyzmu. Złapał mnie w swoją sieć i nie miałam tu na myśli nici jego cienia,
chociaż to on utrzymywał moją głowę w pionie, nie pozwalał na najmniejsze
skrzywienie w bok, które pozwoliłoby na ucieczkę. Związał mi nogi jednym,
beznamiętnym spojrzeniem.
Był
obojętny, kiedy powinien walczyć o moją niewinność. Stracił wiarę, chociaż
wzrokiem błagałam go o jeszcze jeden kredyt zaufania. Uwierzył dowodom, zamiast
moim słowom.
Wtedy
ślepo podążał za niewinnością ukochanej, dziś zwątpił jako pierwszy.
-
To nie ja, musisz mi uwierzyć - spróbowałam ostatni raz.
Odwrócił
głowę w lewo, pociągając moją za sobą, i spojrzał na dwóch Kage. Ja mogłam
patrzeć tylko na chropowatą ścianę i kątem oka zerkać na tę pieprzoną szufladę,
z pieprzonym jednym wachlarzem w środku. Perfidnie odsunął mnie w ten sposób od
sprawy, której byłam ,,przyczyną”. Zabronił mi badania mimiki twarzy rodzonego
brata, potęgując przez to wewnętrzne poczucie zdrady.
Temari
No Sabaku - odstawiona w kąt dziewczyna. Narozrabiała, więc tak ją ukarali. Na
koniec jeszcze zdeptali jej dumę, status społeczny i zdegradowali do roli
przestępcy. Okrzyknęli morderczynią. I zostawili osamotnioną.
-
Gaara - odezwał się Nara - nie zamierzamy wchodzić z Suną w konflikt, ale nie
odejdziemy stąd bez więźnia. Chyba rozumiesz naszą sytuację. Z resztą sam
przekonałeś się, że… mamy podstawy.
Już
zostałam więźniem. No przecież! Temari odstawili w kąt, to też musieli nadać mi
nową nazwę. Więzień brzmiał gorzej niż morderczyni. Był
uwłaczający, zabierał wolność. Morderczyni mogła dalej hasać po świecie i
zabijać, żyć własnym życiem, a więzień nie. Zadrżałam na samą myśl spędzenia
reszty swoich dni za kratami. Jak mysz uwięziona w klatce, jak ofiara.
Żałowałam,
że nie mogłam zobaczyć twarzy brata, bo może wtedy zrozumiałabym jego
postępowanie oraz słowa, którymi zmiażdżył mi serce.
-
Zabierzcie ją.
Poddałam
się, chociaż tylko chwilowo. Zaciskając szczękę i odganiając z oczu zły,
poprzysięgłam sobie, że jeszcze dowiodę swej niewinności. Później, już w
Konoha.
Bo
teraz byłam po prostu wyczerpana niezłomnością.
Postanowiłam nie robić
problemów, zachowywać się potulnie i przykładnie, maszerować zgodnie z
wyznaczonym rytmem i nie próbować ucieczki. Czemu? Byłam niewinna, to też nie
miałam powodów do buntu. Wierzyłam, że w końcu wszyscy przejrzą na oczy,
zrozumieją, że to ktoś z zewnątrz próbuje mnie wrobić. Po prostu przeczekam
burzę, to rozsądne, prawda?
Może,
jednak wykonanie wcale do najłatwiejszych nie należało. To kłóciło się z moją
feministyczną naturą, która pragnęła wolności na wszystkich polach życia. W
dodatku nieustannie nosiłam kajdany z cienia Shikamaru i bezsensowne unoszenie
ręki do ust, kiedy ten ziewał, było irytujące. Często też odruchem
bezwarunkowym zapuszczał ręce w kieszenie, a wtedy łajałam go za to - nosiłam
sukienkę, nie spodnie i trzymanie ramion w dziwnej pozycji nie należało do
rzeczy najwygodniejszych. Szczęśliwie nie lamentował na temat mojej upierdliwości
podczas gdy marudziłam. Mimo wszystko starał się jak mógł, żebym nie czuła
zbędnego dyskomfortu.
Mimo
wszystko.
-
Plecak mi opada z ramienia - zauważyłam na głos. Nie była to żadna prośba, ale
Nara i tak posłusznie ruszył właściwie ramionami, poprawiając mi materiałowe
ramiączko.
Szliśmy
na tyłach grupy, nie wiedziałam, czy z polecenia Naruto, czy może to Shikamaru tak
postanowił. Mi to jak najbardziej odpowiadało. Nie musiałam znosić
współczującego spojrzenia Sakury, przepraszającego Naruto i zgryźliwej miny
dzieciaka imieniem Kyori. Wystarczyło, że wszystkie te wydania dostrzegłam
podczas wychodzenia z domu, już jako więzień, a nie wolna osoba. Pozwolili mi
zabrać ze sobą tylko kilka ubrań w materiałowym tobołku, żadnej broni, nawet
jednego kunai, nie mówiąc o wachlarzu. Bez ciężaru i wbijającej się w plecy
stali czułam się naga i bezbronna. Bezużyteczna.
Nara
nieustannie dotrzymywał mi kroku. Nie stykaliśmy się ramionami, ale i tak
mogłam wyczuć nić napięcia między nami. Ilekroć na niego zerkałam kątem oka,
dostrzegałam kolejne bruzdy na jego czole, świadczące o coraz większym
wyczerpaniu. Poziom chakry prawdopodobnie miał usytuowany tuż ponad
granicą najniższego poziomu. Złapać kogoś w technikę na kilkanaście minut to
jedno, tymczasem my szliśmy już od prawie dwóch godzin.
-
Możesz mnie uwolnić, nie ucieknę - zapewniłam.
Ciężar
ciszy jedynie narastał, zamiast stopniowo ulatywać; dokładnie jak z plecakiem,
który początkowo lekki, przybierał na wadze wraz z wydłużaniem się wędrówki.
Chyba dlatego postanowiłam zabrać głos. Nieustanne oddalanie się od osoby
niegdyś tak bliskiej - chcąc nie chcąc - bolało. Nie był to rwący ból,
wewnętrzne rozszarpywanie duszy, a raczej lekki, ledwie pulsujący, towarzyszący
przy zagajaniu ran.
-
Jasne - prychnął Nara, nawet na mnie nie spoglądając. Uparcie obserwował buty
Sasuke, idącego najbliżej nas. - Każdy więzień chce wolności.
- Tyle
że ja nie jestem więźniem.
-
Doprawdy? - zakpił, co nie było do niego podobne. - Więc jak siebie nazwiesz?
-
Gościem - wytłumaczyłam gładko. - Zawsze przyjeżdżałam do Konohy jako gość,
teraz nie będzie inaczej.
Oczywiście
moje tłumaczenia nie były prawdą - sama uważałam się za więźnia, niesłusznie
schwytanego. Wolałam jednak nie przyznawać się do porażek, nie w obecnej
sytuacji, nie bez ostrza przyłożonego do mojej szyi.
-
Już nie jest tak jak kiedyś, Temari. Lepiej przyzwyczaj się do myśli, że tym razem
zostaniesz ugoszczona w areszcie, a nie… - przerwał, zmieszany.
-
Nie w twoim domu? - dopowiedziałam. - Z tym oswoiłam się już kilka lat temu.
Nie
spodobał mi się temat, na który przypadkowo zeszliśmy. Nacinanie skóry w
miejscu blizny nie było dobrym pomysłem.
-
Kiedy uciekłaś.
-
Nie, kiedy ty uciekłeś.
Zacisnął
pięści, przez co sama poczułam ból wbijanych w wewnętrzną stronę dłoni
paznokci.
-
Daj spokój. To twoje wieczne udawanie niewinnej zrobiło się wkurzające.
-
Twoja cipowatość też. Wykorzystałeś mnie jak zwykły tchórz i odstawiłeś na
ustalone miejsce, żeby potem przez trzy lata mieć wszystko w tyłku. O rozpad
związku zawsze obwiniana jest kobieta - zadrwiłam. Shikamaru odwrócił głowę w
lewo, a ja skopiowałam ruch; widocznie chciał na mnie spojrzeć, jednak
zapomniał o swojej przeklętej technice cienia. - Ale wmawianie mi
niepoczytalności jest łatwiejsze, niż przyznawanie do chojractwa, co nie?
Znów
zaczął obserwować buty Uchihy, przez co i ja sprostowałam kark. Kilka kroków
przeszliśmy w ciszy, a powietrze niespodziewanie zaciążyło mi w płucach. W
napięciu czekałam, czym teraz zacznie się bronić.
To
dziwne - zamiast wybuchnąć krzykiem, on zaledwie westchnął.
-
Odpuść, Temari. I czas i miejsce nie są odpowiednie na takie rozmowy. Poza tym
już to przerabialiśmy. - Chciałam dalej się sprzeczać i zrobiłabym to, gdyby
nie kolejne krzyki Nary: - Sakura! Zamieńmy się!
Koniec
dyskusji.
,,Po wyjściu Kiby nabrałam
wątpliwości. Co jeśli rzeczywiście kogoś zabiłam? W dodatku były to osoby z
jego klanu. Podobno znaleźli mnie przy ciałach, nieprzytomną. Czyżbym została
złapana w genjutsu lub jakąś inną technikę? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam
jedynie, że czułam się winna i ta aura nie chciała przeminąć, a samotność to
pogłębiała. Potrzebowałam rozmowy, wyjaśnienia, jakiegokolwiek punktu
zaczepienia!
Długo
chodziłam po celi bez celu. Okej, cel akurat miałam: zebranie myśli w kupę;
jednak dreptanie nie przyniosło efektów. Dorobiłam się wyłącznie lekkiego
wirowania w głowie i zaburzenia błędnika.
Stałam
właśnie odwrócona tyłem do więziennych krat, kiedy dźwięk pukania czymś o
stalowe pręty rozniósł się po pomieszczeniu. Nie słyszałam wcześniej żadnych
kroków, przez co nie byłam przygotowana na nieproszone stuk-puk i wyrwana z
rozmyślań, podskoczyłam lekko w miejscu. Po odwróceniu się po drugiej stronie
zobaczyłam ciemną postać ze strzępiastą kitką na czubku głowy i tacą z
jedzeniem w dłoni.
-
Shikamaru - wyrwało mi się z ust. Zaraz po tym, wkurzona na samą siebie,
zacisnęłam mocno usta w wąską linię.
-
Cześć - odparł, jak gdyby nigdy nic i przesunął mi pod kratami metalowy talerz
z posiłkiem. Dwie kromki białego chleba i sos mięsny, bez sztućców. Wypas.
Usiadłszy
po turecku na podłodze, zaczęłam jeść. Nie obchodziło mnie, że nie posiadałam
nawet widelca i zmuszona zostałam do maczania pieczywa (nieco już zbutwiałego)
w dziwnie pachnącej mazi. Póki smakowało nienajgorzej, byłam gotowa pochłonąć
wszystko, tak opustoszały miałam żołądek. Nagle z poprzednich tłukących mi się
o czaszkę myśli nie przetrwała ani jedna - zwyczajnie wyparowały, zastąpione
przez zupełnie inne. Złość na Narę mnie przepełniała.
-
Dalej będziesz się tak gapił jak jem, czy w końcu odejdziesz? - warknęłam,
uniósłszy wzrok znad talerza. - Nie jestem uwięzionym w klatce egzotycznym zwierzątkiem,
które mógłbyś podziwiać.
-
Pomyślałem, że może potrzebujesz rozmowy z kimś, komu ufasz. Sakura jest na
misji, więc…
-
Więc od razu wpadłeś na pomysł, że to ty możesz być moim wybawcą? - wykpiłam
go. Zamoczyłam ostatni kęs pierwszej kromki w sosie i włożyłam go do ust.
Przeżuwając, kontynuowałam: - Nie myśl, że w taki sposób odzyskasz moje
zaufanie i mnie. Trzy lata temu potraktowałeś mnie jak jednorazową zabawkę,
więc teraz się pieprz.
Zmarszczył
brwi.
- O
czym ty mówisz?
Nie
wytrzymałam! Z hukiem odstawiłam metalowy talerz na skalistą posadzkę, tym
samym sprawiając, że trochę sosu się z niego wylało. Szybko wstałam, podchodząc
wzburzona do krat i uderzając w nie z całej siły.
-
Nie pamiętasz? - syknęłam mu w twarz. - Chodzi mi o noc, kiedy się kochaliśmy,
a gdy usnęłam, ty jak ostatni tchórz przeniosłeś mnie ze swojego mieszkania do
mojego i zostawiłeś.
Dokładnie
to pamiętałam. Pieprzony drań w jednej chwili głaskał delikatnie opuszkami
palców moją szyję, a w następne, uprzednio usnąwszy, obudziłam się sama w
hotelowym pokoju, za wytłumaczenie sytuacji mając zaledwie liścik: ,,Nie
bierz tego do siebie. Związki są zbyt kłopotliwe.”. Po niewczasie
żałowałam, że od razu nie poszłam skopać temu dupkowi tyłka, ale powstrzymała mnie
duma. Facet nigdy nie powinien złamać mojej godności.
-
Co ty pieprzysz?! - Shikamaru też się wściekł. Cóż, prawda czasami potrafiła
być uwłaczająca. - Przecież to ty odeszłaś bez wytłumaczenia. Sama! W
niczym ci nie pomogłem.
Za
grosz nie wierzyłam w to co mówił.
-
Och, przestań. Chociaż raz zachowaj się jak facet i przyznaj do winy.
Cholera,
staliśmy zdecydowanie za blisko siebie. Właściwie dzieliły nas tylko kraty, nic
więcej. Moja klatka piersiowa nawet lekko stykała się z jego, zbyt mocno wciśnięta
w pręty. Gorący oddech Shikamaru owiewał moją twarz i byłam pewna, że on
odczuwał to samo. Wrzałam ze złości, zamierzałam przywalić mu z pięści w
szczękę przy najbliższej okazji - a przynajmniej chciałam się tak czuć. W
rzeczywistości przez moment, przez tę głupią bliskość, zapragnęłam go
pocałować. Po trzech latach ogień w sercu nadal nie zgasł.
-
Nie mam do czego się przyznawać. - Wyraźnie obniżył tonację głosu; teraz mówił
głęboko, jakby chciał wyszeptać mi na ucho najpiękniejsze komplementy. - Zabrałaś
manatki i zwiałaś, mówiąc, że kończysz coś, co trwało już zbyt długo. Już
zapomniałaś? - Uśmiechnął się kpiąco. - Wypuść sierp o zachodzie słońca,
Temari, cokolwiek to znaczy.
-
Bredzisz. Zostawiłeś mi karteczkę z tekstem, że związki są zbyt kłopotliwe. -
Skopiowałam jego uśmiech i kolejne słowa: - Już zapomniałeś? Nie bierz tego do
siebie.
Trudno
powiedzieć, kto kogo pocałował jako pierwszy. Możliwe, że magnes przyciągał nas
do siebie w równomiernym tempie. W każdym razie moje ciało zapłonęło ogniem,
który niegdyś przygaszony, wciąż się żarzył, by pewnego razu znów wybuchnąć. Ta
chwila nadeszła teraz.
Odstęp
między prętami był za mały, żeby przecisnąć przez nie głowę, dlatego stal
boleśnie wbiła mi się w poliki. To było jednak nic w porównaniu do pożądania,
jakie mną kierowało. Pragnęłam nieustannie pogłębiać pocałunek i przycisnąć
swoje ciało do Shikamaru. Nawet złapałam go za przód kamizelki, przysuwając
bliżej krat. Chciałam zapomnienia w połączeniu, żeby wszystko wróciło do normy
sprzed lat, a feralny dzień nigdy nie nastał.
Wtedy
oprzytomniałam, bo przecież czasu cofnąć nie mogłam.
Odskoczyłam
od Shikamaru, zatrzymując się dopiero na przeciwległej ścianie. Przywarłam do
niej ściśle, dysząc ciężko. Policzki miałam rozpalone do granic możliwości, tak
samo jak ciało, nie wspominając nawet o tym, co działo się w moich majtkach.
-
Wyjdź! - krzyknęłam, zamykając oczy.
-
Temari - zaczął ułudnie.
-
Wyjdź! Nie wierzę ci. To nie powinno się wydarzyć, rozumiesz? Nie wierzę ci,
wyjdź!
Tym
razem usłyszałam tupanie stóp, gdy odchodził.”
Obóz rozbiliśmy dopiero gdy
nastała noc. Niebezpiecznym było podróżowanie pustynią w egipskich
ciemnościach, nawet jeśli przestrzeń od czasu do czasu rozświetlała księżycowa
łuna i gwiazdy - niebo dzisiejszego wieczoru wyjątkowo mocno się zachmurzyło.
Nie mówiąc już o tym, jak nieprzyjemny był szczypiący w policzki ziąb i
uderzające w nie drobinki piasku, który przy wzmożonym wietrze, schłodzony,
odciskał na skórze bolesne piętno.
Propozycję
spoczęcia przy półokręgu ze skał wszyscy przywitali z uśmiechem ulgi na twarzy.
Jak
szybko się przekonałam, skład drużyny nie był skompletowany przypadkowo, a
każdy miał w niej do wykonania swoje małe zadanie. W przypadku Sakury i
Shikamaru - co wydawało się nadoczywiste - było nim pilnowanie mnie. Gówniarz
Kyori, poza przynależnością do ANBU, pomógł przy tworzeniu ogniska. Podobnież
był jednym z nieudanych eksperymentów Orochimaru, wcześniejszą wersją Kapitana
Yamato - również posługiwał się stylem drewna, ale z dużo gorszym skutkiem.
Niemniej jednak, potrafił stworzyć kilka kłód na ognisko, które katonem
rozpalił Sasuke. On z kolei, podobnie jak dziewczyna, której imienia wciąż nie
poznałam, wydawał się pełnić role typowego ochroniarza.
Nie
brałam udziału w przygotowywaniu wspólnego legowiska, nie rozstawiałam namiotów,
nie gotowałam strawy. Szczęśliwie dla mojego zmęczonego ciała, związawszy mi
ręce i nogi mocnym węzłem, Sakura posadziła mnie przy niewielkiej skałce
nieopodal zalążków, a potem już w pełni gotowego ogniska.
Jedliśmy
w ciszy podgrzany w miedzianym garnku gulasz wieprzowy, słysząc jedynie
powszechne mlaskanie i skrzące się języki ognia. Posiłek ten do złudzenia
przypominał mi ten z konoszańskiego więzienia; tak samo nie miałam do
dyspozycji sztućców i tak samo maczałam w sosie chleb. Chociaż smak był lepszy,
to każdy kęs stawał mi w gardle bardziej niż wtedy. Ponownie ociemiężona
techniką Sakury, ledwie zdolna byłam unieść rękę w górę.
Pierwszy,
po odprawieniu dzieciaków z ANBU do namiotów, odezwał się Naruto:
-
Wiesz, że nie jesteśmy twoimi wrogami.
Uśmiechnęłam
się krzywo zapatrzona w ognisko.
-
Jakoś nie zauważyłam - rzuciłam na wpół ironicznie, na wpół gorzko. Wzrok mi
nie drgnął; jedynie powieki opadały nieznacznie ze zmęczenia.
-
Naruto ma rację, chcemy tylko wyjaśnić tę sprawę, tak jak ostatnio - wtryniła
się Sakura. - Pamiętasz? Wtedy znaleźliśmy dowody na twoją niewinność,
teraz też je znajdziemy.
Chciałam
prychnąć z pogardą, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowałam - po co niby
tracić energię na niepotrzebne bzdety? I tak im nie wierzyłam, a oni to
wiedzieli. Dlatego właśnie tak panicznie próbowali przekonać mnie do swoich
racji, jakoby wszystko robili dla mojego dobra. Gówno prawda, w rzeczywistości
chcieli jedynie zapuszkować winnego, którym - no popatrz! - okazałam się ja. A
przynajmniej na to wskazywały dowody.
Nie
odpowiedziałam, przez co Sakura niemal zapowietrzyła się z troski. Na moje
nieszczęście siedziała tuż obok, więc bez problemu mogła uspokoić swoje
sumienie obejmując mnie przyjacielskim ramieniem.
-
Wciąż się przyjaźnimy - mruknęła cicho, jakby tylko do mnie - a ja nie pozwolę
zamknąć w wiezieniu przyjaciółki.
Poruszyłam
nieznacznie ramieniem, odtrącając tym od siebie różowowłosą kobietę. Nie
potrzebowałam jej pocieszenia, była jedną z tych, którzy spisali mnie na
straty. Dla niej byłam winna.
-
Skoro uważasz się za moją przyjaciółkę, to powinnaś wiedzieć, że nienawidzę jak
ktoś mnie pociesza - wyznałam wciąż zapatrzona w pomarańczowe płomienie. - Nie
potrzebuję łaski.
Zraniłam
ją. Celowo. Kiedy tylko chciałam, potrafiłam mieć serce i sumienie ze stali.
-
Temari - zaczęła jękliwie. Na Przodków, jak ja nienawidziłam, gdy ludźmi
targało współczucie!
-
Sakura - chciałam warknąć, ale zrobił to za mnie Sasuke. Zdumiona, podniosłam
na niego wzrok, siedział idealnie naprzeciw mnie. Spoglądał na żonę ostrym
spojrzeniem karych tęczówek, może nawet iskrzyły się złością. - Nie rolą kata
jest pocieszanie ofiary, zapamiętaj.
Sakura
już więcej się nie odezwała, w niedługo po reprymendzie Sasuke znikając w
połach namiotu. Drugi uciekł Naruto, Shikamaru na końcu, ustalając z Uchihą, że
zmieni jego wartę za trzy godziny.
Jako
więźniowi nie przysługiwał mi namiot, z tegoż też powodu ułożyłam się jedynie w
śpiworze blisko ogniska. Gleba nadal nagrzana była od słońca.
-
Sakura nie wie jak to jest być uważanym za zdrajcę - powiedział niespodziewanie
Sasuke, gdy dryfowałam już na granicy jawy i snu. Wybudził mnie sukinsyn.
Zastanowiłam się, czemu to w ogóle powiedział i nie odnalazłam odpowiedzi.
Chciał ją usprawiedliwić, czy oczernić?
- I
lepiej, żeby nigdy się nie dowiedziała - odmruknęłam sennie. - Ale za to ty
wiesz.
-
Wiem. - Milczał dłuższą chwilę, co skłoniło mnie do otworzenia sklejonych
piaskowym pyłem oczu. Patrzył w niebo, zupełnie jakby liczył gwiazdy. - Ale w
odróżnieniu od ciebie ja rzeczywiście byłem zdrajcą.
-
Uważasz mnie za niewinną?
- A
zabiłaś tamtych ludzi?
-
Nie - w momencie wypowiadania tego krótkiego słowa, poczułam się, jakbym
kłamała. Absurd.
Jednak
nie dowiedziałam się, czy Uchiha uważał mnie za winną popełnionej zbrodni. Nic
więcej nie powiedział, a ja zasnęłam szybciej, niż w minutę.
Śniłam
snem niespokojnym, w żyłach i kościach mając lód. Widziałam kobietę z obrazu,
we włosach i ubraniach mokrych od deszczu, chociaż już nie padało. Stała pośród
pobojowiska ze stopami ubroczonymi krwią poległych. Morze ciał i juchy
błyszczało w blasku księżyca, który znajdował się wyjątkowo nisko na
nieboskłonie. Oparłszy się o dwa wbite w ziemię stalowe wachlarze dyszała
ciężko. Mimo wszystko miałam wrażenie, że pod maską skrywała uśmiech
satysfakcji.
-
Wypuść sierp o zachodzie słońca - powiedziała jak modlitwę.
Wtedy
się obudziłam.
~*~
Shikamaru zmienił Sasuke na
warcie pół godziny wcześniej niż powinien. Po godzinnej drzemce nie udało mu
się już zasnąć, więc męczył się w niewygodnym posłaniu zrobionym z dwóch koców
i śpiwora, pod połami śmierdzącego namiotu. Musiał odetchnąć świeżym, rześkim
powietrzem nocy.
Podłożywszy
do ogniska oparł się o jedną ze skał całkiem niedaleko miejsca, gdzie spała
Temari. Po części to ona była powodem jego lekkiego snu, w głowie bowiem
nieustannie kołatały mu się myśli na jej temat. Oboje przeżyli dzień pełen
wrażeń: spotkanie po latach, poczucie zdrady i na końcu gwóźdź do trumny -
dowód na winę kobiety. Nie chciał widzieć szoku, jaki wyrysował się na jej
twarzy, nie chciał więzić jej ciała swoją techniką, nie chciał być obojętny i
milczący, ani nie chciał prowadzić jej do więzienia. Wciąż miał w głowie obraz
wychudzonej, brudnej dziewczyny za mosiężnymi kratami, zagubionej, ale mimo
wszystko silnej i niezłomnej.
Teraz
wyglądała inaczej. Leżąc na ziemi policzek oparła na podłożonej pod twarz
dłoni, grzywkę miała zaczesaną w dół a usta rozwarte, nogi natomiast podkulone
i przyciągnięte do brzucha. Podczas snu zawsze wyglądała jak nie ona, spokojnie
oraz niewinnie. Shikamaru kiedyś myślał, że zakochał się w wybuchowym
charakterze Temari i wielkiej kobiecej sile, ale teraz wiedział, że musiał się
mylić. To te nieliczne chwile, kiedy pokazywała mu swoje słabości były tymi,
które pielęgnował, bo oznaczały zaufanie jakim go obdarzyła.
Westchnął
odchylając głowę. Cholera, ostatnio czuł się jak jakiś pieprzony mięczak bez
jaj. Nieważne jak bardzo próbował zapomnieć o przeszłości, myśleć logicznie i
uwierzyć w winę Temari, nic nie skutkowało. Zachowywał się jak typowa baba. Już
lepiej by było, gdyby po prostu został w wiosce i grał w shogi, albo robił
cokolwiek innego. Dlaczego właściwie wyruszył do Suny? Ach tak! Bo Naruto zajmował
stołek Hokage i przez to niewymownie go irytował. Upierdliwy idiota.
Usłyszał
ciche jęknięcie i od razu spojrzał na jego źródło, Temari. Jej twarz nie była
już tak spokojna, a wykrzywiał ją grymas. Pomyślał o jakimś złym śnie, który
musiał ją męczyć i zamierzał to zignorować, ale jego ciało zarządziło coś
innego. Wstał z miejsca i przycupnął tuż przy No Sabaku. Niczym ostatni naiwny
wpatrywał się w jej lico z nadzieją, że coś z niego wyczyta. A co jeśli nagle
na skórze dziewczyny zostaną wygrawerowane jakieś słowa? Głupota! Już nawet
zaczął myśleć tak nielogicznie jak kobiety.
Jednak
wciąż wyciągnął rękę, by dotknąć jej czoła, które okazało się zimne niczym lód.
Nie zdążył zastanowić się nad powodem gwałtownego spadku temperatury organizmu
dziewczyny - przecież ognisko buchało gorącem - a oczy w kolorze morza już mu
się przyglądały.
-
Co robisz? - warknęła. Shikamaru zabrał rękę i odchrząknął.
-
Majaczyłaś przez sen - odparł, jakby to wszystko wyjaśniało, ale nie
wyjaśniało.
Temari
podniosła się do siadu, więc i on usiadł, w ten sposób zaczęli stykać się
ramionami, był to chyba najmniejszy dystans dzielący ich ciała od czasu
pocałunku w konoszańskim więzieniu. Oboje czuli swoistą niezręczność unoszącą
się w powietrzu. Oddychali nią przez pięć minut, w obawie przed ponowną utratą
bliskości, zanim Temari postanowiła pójść za ciosem i oprzeć głowę na ramieniu
Shikamaru. Mały gest, a zburzył wznoszony przez wiele lat mur separacji. Przez
moment mogli poczuć się jak wspierający siebie kochankowie, a nie eks
partnerzy, którzy zapomnieli języka w gębie.
Nara
chcąc nie chcąc uległ i sam objął niegdyś ukochaną kobietę ramieniem. Pogłaskał
delikatnie jej głowę, jak to miał w zwyczaju, następnie zjeżdżając dłonią niżej
na szyję. Serce mu urosło ze szczęścia i rozpaczy zarazem, podczas muskania
opuszkami palców skóry dziewczyny.
-
Chociaż udawaj, że mi wierzysz, okej? - poprosiła niemal niedosłyszalnie. -
Łatwiej mi wtedy będzie przez to wszystko przejść.
To
zabawne, pomyślał Shikamaru, bo przecież cały czas udawał, że jej nie wierzy.
- Okej.
Wciąż
uwielbiał jej długą szyję.
"(...)
ona prosi
-
schowaj mnie w oku
w
dłoni w ramionach
zawsze
byliśmy razem
nie
możesz mnie teraz opuścić
kiedy
umarłam i potrzebuję czułości."
Zbigniew
Herbert
Od
Autorki: Krótko,
bardzo krótko. Cóż, mam tylko nadzieję, że nie ujawniłam za dużo i że nie
zdążyliście się już wszystkiego domyśleć ;p I że nie pogubiliście się w tych
retrospekcjach, spokojnie, dużo już ich nie będzie :)
Za korektę dziękuję Just me! ♥
Buziaki
;*