"Myślę o twoich łopatkach,
które kiedyś całowałem
i o bliźniakach obojczykach.
Myślę o twoich unoszących się i opadających
piersiach.
Myślę o twojej szyi i o wiszącej nad nią
skale twarzy z łagodną linią podbródka.(...)
Nie chciałbym, żeby spytano mnie teraz, o czym
myślę."
Jacek Podsiadło "Jadąc
do ciebie"
Tej nocy Shikamaru nie zmrużył
oka. Po powrocie do domu nie potrafił znaleźć sobie miejsca w pustych
pomieszczeniach, gdzie zewsząd uderzała w niego dosadna samotność, w której
warte zapomnienia wspomnienia bezkarnie uciekały z więzienia zakazanych myśli.
Zastopowanie ich było rzeczą niemal równie niemożliwą, co usunięcie z oczu jego
matki smutku po śmierci ojca. Właściwie już samo podejmowanie walki uważał za
bezsens.
Wytrzeźwiał wraz z wypaleniem z paczki ostatniego
papierosa, lecz nie przyniosło to żadnej ulgi. Tak samo jak próba gry w Shogi,
ani krążenie po pokoju. Nieustannie myślami powracał do Temari, ale nie ze względu
na może popełnioną przez nią zbrodnię. Nie, to usilnie od siebie
odganiał, za grosz nie wierząc w ten durny osąd, czy też słowa Uchihy. Znał ją
lepiej niż ktokolwiek inny, więc tylko on mógł oceniać jej winę i niewinność.
Problem tkwił w tym, że jako jedyny bez wątpienia wierzył w czyste ręce
dziewczyny, za czym podążał poważny konflikt interesów. Co gorsza, po raz
pierwszy w życiu nikt nie brał jego racji pod uwagę przez ogólne założenie o
emocjonalnym związaniu ze sprawą. Po prawdzie sam nie był pewny, czy należało
mu ufać.
Emocje rzeczywiście mu doskwierały. Szczelnie zasklepiona
rana ponownie brutalnie została rozdarta i choć krwawiła teraz z mniejszą siłą,
to wciąż go bolała. A z każdą kroplą z podświadomości wylewały się coraz
dotkliwsze wspomnienia. Nagle pamiętał każdy z uśmiechów Temari i kolor jej
oczu - turkusowy, głęboki jak barwa morza podczas burzy - a przecież był pewny,
że obraz jej twarzy w swojej głowie zamazał już dawno temu. Również bez
problemu mógł wyobrazić sobie ten kwiecisty zapach jej skóry, który zawsze
drażnił mu nozdrza w upierdliwy, ale przyjemny sposób. No i właśnie - ta skóra,
jej miękkość i ciało idealnie pasujące do jego ciała - to było za dużo, żeby
myśleć o tym w nocy. Ba! To było nawet za dużo, żeby myśleć o tym w dzień.
Wtedy przeszedł z rozmyśleniami na inny tor, ten -
według niego - lżejszy. Wiedział, że powinien wyruszyć do Suny i praktycznie
bez zastanawiania spakował zestaw broni do kabury, wcześniej dopieszczając jej
ostrza. Chyba powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Sasuke tak obsesyjnie dbał o
swoją katanę; najzwyczajniej w świecie struganie metalu odprężało. Szczególnie
w sytuacjach podbramkowych, takich jak ta.
Do diaska, miał
zobaczyć Temari po raz pierwszy od sześciu lat!
Ranek nastał
szybciej niż się tego spodziewał. Było mroźno i delikatny wiatr smagał go po
policzkach, sprawiając, że szczypały gdy przemierzał wioskę. Kiedy dotarł pod
Główną Bramę, wszyscy już na niego czekali.
- Mądra decyzja,
Shikamaru - przywitała go Sakura z czułym, współczującym uśmiechem. Jedynie
prześliznął wzrokiem po jej twarzy, mając głęboko w poważaniu to całe
współczucie. Skrzyżował spojrzenia wyłącznie z Sasuke, który w oczach
wymalowaną miał wrogość. Zupełnie, jakby w ten sposób chciał mu przekazać, że
będzie pilnował go przed popełnieniem głupstwa. Shikamaru się to spodobało,
więc kiwnął do niego głową na przywitanie i znak, że przez noc zdążył wszystko
przemyśleć.
Ze spokojem
rozejrzał się po zebranych. Wraz z nimi do Suny, oprócz Naruto i małżeństwa
Uchiha, wyruszało dwóch członków jego zespołu ANBU - Kyori i jedyna w składzie
dziewczyna, Yui.
- Pójdę, ale pod
jednym warunkiem - zastrzegł, wysuwając się przed grupę i stając do nich
plecami. Nie chciał widzieć złośliwego uśmieszku Kyori na postawiony warunek,
ten dzieciak od pierwszego dnia grał mu na nerwach swoim widocznym lizustwem. -
Kiedy Naruto będzie rozmawiał z Gaarą, ja wprowadzę w sytuację Temari.
- Nie zgadzam się
- odparł władczo Naruto. W ten sposób odzywał się tylko i wyłącznie wtedy, gdy
chciał komuś uświadomić swoją pozycję i fakt, że właśnie wydał rozkaz.
Shikamaru stanął
bokiem do Hokage, mrużąc nieznacznie oczy.
- Czemu?
- Bo jestem twoim
przełożonym. - Wystąpił nieco wprzód. - Z początku traktowałem cię ugodowo, ale
nie będę ulegał twoim zachciankom. Jako mój doradca będziesz uczestniczył w
rozmowie z Kazekage, Temari poinformuje Sakura. Zrozumiano?
Nara z
niezadowoleniem zazgrzytał zębami. Nagle ziąb poranka przestał go dotyczyć, bo
w środku gorzał ze złości.
- A co jeśli… -
nie dokończył.
- Zostaniesz
zdegradowany do nauczyciela w Akademii.
Shikamaru lubił
dzieci. Nawet chciał mieć w przyszłości dwójkę - chłopca i dziewczynkę. Ale
cała ich zgraja w szkolnej sali go przerastała. Był prawie pewien, że najdalej
po tygodniu zacząłby żałować niewysłuchania rozkazów i przeklinał je innym
słowem niż ,,upierdliwe”.
- Zrozumiano? -
powtórzył z naciskiem Szósty. Nara zanim odpowiedział, jeszcze zmemłał w buzi
przekleństwo, dostrzegając perfidny uśmieszek Kyori.
- Zrozumiano.
~*~
Od zwiędnięcia Minervy spałam
niespokojnie. Przeczucie, że stanie się coś złego nie chciało odejść. Nie tylko
budziłam się w nocy z powodu najcichszego skrzypu, ale i w dzień miewałam małe
stany lękowe. Czasami ni z tego, ni z owego przechodziły mnie dreszcze nawet w
szczycie upału. W normalnych okolicznościach pomyślałabym, że to początki
jakiejś choroby, ale tę ewentualność wykluczyłam już na początku; chłód owiewał
bowiem nie całe ciało, a jedynie niektóre jego części. Zupełnie jakby ziąb był
żywą osobą i łapał mnie za
rękę.
Dziś wstałam
wyjątkowo wcześnie, jeszcze przed Gaarą i od razu ruszyłam na przechadzkę po
szklarni. Kwiecistą woń poczułam już od progu, na co odetchnęłam pełną piersią.
W tym miejscu czułam się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej - wspaniały
azyl, którego spokoju nie sposób złamać. Nie podlałam przyjaciółek-roślin, a
jedynie głaskałam ich liście, witając się z każdą z osobna dotykiem.
Uwielbiałam tę czystą, niczym niezakłóconą więź.
- Pamiętam, że
mama też tak zawsze robiła. - Usłyszałam za sobą głos Gaary. Z frasobliwym
uśmiechem odwróciłam się w jego stronę, nie ukrywając swojego niepokoju
spowodowanego głupią intuicją.
- To prawda, w
końcu sama mnie wszystkiego nauczyła - odparłam, z wolna podchodząc do brata.
Nie śpieszyło mi się, po drodze przywitałam jeszcze drugą stronę szklarni,
robiąc wokół niej niemal całe kółko. Gaara był cierpliwy.
- Coś cię gryzie -
zauważył. W tym czasie ja akurat przystanęłam dwa kroki od niego, obserwując go
niewzruszonym wzrokiem. Lekko przygryzłam od wewnątrz prawy policzek, dając tym
Młodemu jednoznaczną odpowiedź: Jasne, że tak.
- Zwykłe
przewrażliwienie - zaczęłam grymaśnie, dłubiąc palcem w ziemi jednego z
fiołków. - Trzy dni temu zbiłam doniczkę, wiesz jaka jestem... - umyślnie
przerwałam.
- Przesądna.
- Właśnie. -
Podniosłam wzrok na brata. W jego oczach zobaczyłam współczucie i wewnętrzny
spokój, którego aktualnie sama bardzo potrzebowałam, ale w jakiego posiadaniu
nie byłam. - Ostatnim razem, kiedy coś zbiłam…
- To był zwykły
zbieg okoliczności. Akatsuki nie porwali mnie dlatego, że zbiłaś jakąś tam
filiżankę.
- Nie - niemalże
szepnęłam. O poranku zawsze moja mentalność plasowała się na niskim poziomie. O
poranku łatwo było mnie zniszczyć. - Ale ona była złym omenem. Teraz jest nim
doniczka, wiem to - dokończyłam już pewnie.
Gaara westchnął
ciężko z dezaprobatą. Uważał kobiecą intuicję za fałszywą, nie wierzył w złe
omeny i coś pokroju złego przeczucia. Kierował się tylko i wyłącznie logiką
oraz zdrowym rozsądkiem, nie istniały dla niego rzeczy nie mające
wytłumaczenia. Jak na złość, przypominał mi przez to Shikamaru. Sęk w tym, że
dokładnie tak jak on, bagatelizował moje babskie paplanie i próbował
uspokoić na swój własny sposób - usiłując wmówić mi, że przecież wszystko
będzie dobrze.
Gówno prawda.
- Temari…
- Nie wmówisz mi,
że nie mam racji. Nie tym razem - zastrzegłam hardo. Brat z zatroskaniem
zbliżył się o krok, chcąc też dotknąć mojego ramienia w ramach dodania otuchy,
albo może pocieszenia? Kto go tam wie. I tak uciekłam przed dotykiem, wymijając
Gaarę od lewej i następnie wychodząc ze szklarni.
- Dostałem list od
Naruto - zatrzymał mnie tymi słowami, kiedy byłam już prawie przy tarasie. Nie
odwróciłam się, jedynie przystanęłam, czekając na ciąg dalszy. - Przybędzie z
wizytą prawdopodobnie jeszcze dziś.
- To dobrze. -
Wysiliłam się na sztywny uśmiech. - Pisał kto mu towarzyszy? - spytałam po
namyśle w napięciu. Nie chciałam usłyszeć jednego nazwiska, tylko jednego…
- Dwójka
nieznanych mi członków ANBU, małżeństwo Uchiha i... - przerwał z wahaniem.
Spojrzałam na niego przez ramię; zakłopotał się i spuścił wzrok. To oczywiste,
że próbował uniknąć poinformowania mnie o tym, czego nie chciałam usłyszeć.
- I myślę, że
wiesz kto jeszcze - dokończył wielce dyplomatycznie.
Wiedziałam.
Doskonale wiedziałam. Pieprzona intuicja.
- Czyli to przez
niego zbiłam tę cholerną doniczkę - rzuciłam lekko, uśmiechając się
enigmatycznie pod nosem.
Spojrzałam w
bezchmurne niebo i pomyślałam, że jemu pewnie ten widok nie przypadłby
do gustu. Dla mnie był idealny, chociaż niósł ze sobą zapowiedź upalnego dnia,
mimo że o poranku nasze pustynne tereny wioski wciąż otaczała fala chłodu.
Niepokój, zamiast
opaść jak kurtyna po zakończonym przedstawieniu, wzrósł. To samo stało się z
dziwnym uczuciem w żołądku, które towarzyszyło mi od wczoraj i narastało
zupełnie jak nadmuchiwany balon. Zastanawiałam się, kiedy pęknie? I co ze sobą
przyniesie? Coś mi skrycie podpowiadało, że przybycie do Suny Shikamaru wcale
nie było jedynym winowajcą potłuczonego szkła.
Już w domu
nieśpiesznie przygotowałam się do treningu z Miyą. Powtarzałam sobie, że walka
z uczennicą dobrze mi zrobi. Rozluźnię mięśnie, oczyszczę głowę, zapomnę. Po
prostu na kilka godzin odłożę w czasie (bolesne) spotkanie po latach.
Tylko kilka godzin. W obliczu sześciu lat wyglądały jak chwila.
Miya upadła na ziemię po moim
kopnięciu w brzuch i myślałam, że nie starczy jej już sił żeby się podnieść.
Ona jednak nieporadnie podparła ciało na łokciach, podejmując walkę z
grawitacją i własnymi słabościami. W końcu na trzęsących się nogach wstała. Z
wargi ściekała jej strużka krwi, tak samo jak z łuku brwiowego; była mocno
poturbowana nie tylko na twarzy. Możliwe, że nieco przesadziłam z tym
rozładowywaniem złej energii.
Sama prezentowałam się nienagannie. Grzywkę miałam nieco
roztrzepaną przez walkę, na długiej, czarnej sukience widniało kilka śladów po
kopnięciu uczennicy lub innym ataku. Ale co najważniejsze - przez trzy godziny
czułam tylko spokój. Nie zmąciła go ani jedna wroga myśl o nadchodzącym
spotkaniu z przeszłością.
- Walczymy, czy leniuchujemy? - podpuściłam Miyę, gdy
zauważyłam, że oddech jej się unormował.
- Walczymy! - odparła buntowniczo. Próbowała przy tym
zrobić krok w moją stronę, zapewne chcąc zaatakować, lecz wtedy mięśnie
odmówiły jej posłuszeństwa. Runęła boleśnie na kolana, co zaświadczyła głośnym
jękiem. Miałam wrażenie, że usłyszałam chrupotanie jej kości w momencie
spotkania ciała dziewczyny z twardą glebą. - Albo może leniuchujemy? - wydukała
niepewnie.
Zaśmiałam się. I tak wykonała na dziś świetną robotę,
mogłam śmiało powiedzieć, że byłam z niej dumna. Oczywiście zachowałam to tylko
do własnej wiadomości.
- Wystarczy. Mimo wszystko nie chcę, żebyś przedwcześnie
zeszła z tego świata.
Miya uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i lekkim
rozbawieniem, chociaż nawet tak prosty gest przyszedł jej z trudem. Wyglądała
na całkowicie wyczerpaną.
Stając nad nią,
wyciągnęłam zachęcająco dłoń.
- Dobroduszna jesteś - zakpiła, korzystając z mojej
pomocy.
- Zawsze.
Wstając, otrzepała z tyłka piach. Czubkiem głowy sięgała
mi nosa, dlatego spoglądała na mnie z dołu swoimi zmęczonymi,
jaskrawoniebieskimi oczami, które - mogłabym przysiąc! - potrafiły przejrzeć
człowieka na wylot. Znałam tę dziewczynę zaledwie rok, a ona tym wzrokiem już
nieraz przedarła się za starannie postawiony mur ochronny moich uczuć.
- To teraz mi powiedz, za co tak cierpię - zagaiła,
rozmasowując przy tym nadgarstki.
Nie zamierzałam dać się złamać.
- Za to, że nie podniosłaś mojego wachlarza. Musze
zacisnąć ci pasa.
Wtedy usłyszałam śmiech, ale nie był to śmiech Miyi. Nie
był on też mi obcy. Ba! Zanim odwróciłam się w stronę stojącej w wejściu na
arenę Sakury, wiedziałam, że to z nią miałam do czynienia.
- Nie ładnie tak się śmiać za czyimiś plecami, Haruno -
dogryzłam przyjaciółce, krzyżując ręce na piersiach.
- Nie ładnie tak katować ludzi, No Sabaku - odparła
odważnie bez zawahania, zbliżając się do nas powoli. - Spodziewałaś się mnie
tutaj?
Wzruszyłam niedbale ramionami.
- Gaara coś rano przebąkiwał o waszym przybyciu. -
Zerkając na Miyę, dostrzegłam wyraz kompletnej konsternacji na jej twarzy.
Zapomniałam, że Sakurę mogła kojarzyć jedynie z wojennych opowieści. -
Poznajcie się. Sakura, to moja uczennica Miya.
- Miło mi - przywitałam się Sakura, uścisnąwszy dłoń mojej podopiecznej. Ostatni raz widziałam Młodą w takim oniemieniu, kiedy przedstawiałam ją Gaarze.
Szybko się jednak ocknęła.
- O cholera! Witam Panią, to zaszczyt Panią poznać, Pani
Sakuro! - krzyknęła, potrząsając energicznie ręką mojej przyjaciółki.
Współczułam jej, a to uczucie pogłębiło się, kiedy zobaczyłam zakłopotanie
wymalowane w szmaragdowych tęczówkach.
- Panią? - wydukała, spoglądając na mnie nierozumnie.
Machnęłam na to bagatelizująco dłonią.
- Nie przejmuj się. Dopiero po dwóch miesiącach odkąd
wzięłam ją na podopieczną, nauczyła się mówić mi po imieniu. Do Gaary nadal
zwraca się per Pan albo Kazekage, chociaż widuje go prawie codziennie.
- Nie czepiaj się, po prostu tak mnie wychowano, do
cholery! - broniła się Miya, w jednej chwili jakby odzyskując utracone podczas
walki siłę i brawurę. - Z resztą nieważne, zostawię was same - dodała,
skłaniając lekko głowę w naszą stronę i następnie odchodząc do wyjścia. Jeszcze
zanim wyszła, z Sakurą w milczeniu obserwowałyśmy jej oddalającą się sylwetkę,
póki nie zniknęła za drewnianymi wrotami.
Haruno z miejsca zmarkotniała. Od naszego ostatniego
spotkania jej wygląd nie uległ całkowitej zmianie, jedynie włosy zapuściła nieco za ramiona.
Dziś dodatkowo pod jej oczami zauważyłam potężne sińce zmęczenia. Albo
zmartwienia.
- Więc jaki jest powód waszej wizyty? Coś w wiosce? -
zaczęłam dopytywać zirytowana ciszą.
Sakura przygryzła dolną wargę i przymknęła powieki. Ja
natomiast w wyobraźni znów przywołałam obraz potłuczonej doniczki…
- Temari - zaczęła, podnosząc wzrok. Jednak tak szybko,
jak nasze spojrzenia się skrzyżowały, tak ona znów zamilkła. Z głośnym
westchnieniem potarła czoło dłonią. W takim stanie widziałam ją tylko raz:
kiedy próbowała przekazać mi wiadomość o swoich zaręczynach z Uchihą.
Teraz i ja
zmarkotniałam.
- Tylko mi nie
mów, że jesteś z tym dupkiem w ciąży.
Sakura oderwała
dłoń od czoła, spoglądając na mnie oszołomiona. Musiałam nie trafić w sedno,
ups.
- Zwariowałaś!?
Dzieciaka planuję najwcześniej za dwa lata! - wrzasnęła rozwścieczona.
Wyprowadzenie jej
z równowagi nigdy nie należało do zadań ciężkich, ale dziś poszło mi wyjątkowo zbyt łatwo. Za tym wybuchem musiała kryć się grubsza historia.
Zadrżałam, kiedy w okolicy prawego ramienia przeszył mnie chłód. I to
wyolbrzymienie wyobraźni; poczucie, jakby ktoś szeptał mi do ucha: Uciekaj…
- Więc wykrztuś to
z siebie, wtedy przestanę wariować. - Na moment, rzecz jasna.
- Tylko… Tylko to
wcale nie takie proste, Temari. - Miałam wrażenie, że Sakura zaraz się
rozpłacze. Wyłamując sobie palce, szybko trzepotała rzęsami i spoglądała
wszędzie, byle nie w moim kierunku. Uciekaj, uciekaj, wiej! -
Szlag by to, wolałabym żeby Shikamaru ci wszystko powiedział.
No i uciekłam.
Tyle że nie tak naprawdę, a jedynie w głąb siebie, z mosiężnym kluczem w ręku i
misją do wykonania: zamknąć serce na zatrzask.
- Co on ma z tym
wspólnego? - warknęłam.
- Nic poza tym, że
chciał mnie wyręczyć w tej parszywej sprawie. - Nie rozumiałam. Jakiej sprawie?
Wiej ! - Temari, nie przyszliśmy tu w zwykłe odwiedziny, a po
ciebie.
Zaśmiałam się.
W
i e j !
- Po mnie? -
prychnęłam lekceważąco. Banda nieudaczników, po cholerę im byłam potrzebna? -
Co ten pieprzony leń znowu…
- Przestań! -
zarządziła. Niespodziewanie jej stosunek zupełnie się zmienił. Z ledwie
powstrzymującej płacz dziewczyny przerodziła się w twardą wojowniczkę. - To nie
on tu zawinił. - Podeszła bliżej, łapiąc mnie mocno za nadgarstek, używając chakry
do umocnienia swojej siły. - Z polecenia Szóstego Hokage aresztuję cię
pod zarzutem zamordowania dziesięciu mężczyzn na obrzeżach terenu Kraju Ognia.
Niedowierzałam.
Poczułam się zdradzona, wykiwana przez przyjaciół, wściekła! Każde uczucie
walczyło o wyjście na prowadzenie, torowało drogę po trupach: rozsądku,
opanowania, zaufania. Jeszcze to irracjonalne oskarżenie! Ale wtedy, gdy już
miałam wyrwać rękę z uścisku Haruno, poczułam jej chakrę płynącą w moich
żyłach i obezwładniający brak siły. Osunęłam się na kolana, czując się słabsza
niż kiedykolwiek wcześniej i jeszcze bardziej zdradzona. Arena nabrała na
masywności, zwiększyła przestrzeń, a ja zmalałam do rozmiarów małej, nic nie
wartej myszki, której serce pikało szybciej na widok drapieżnika. Nigdy nie byłam
ofiarą, nie mogłam nią być. Urodziłam się przeklętym drapieżnikiem, nie
tchórzem, nie przywykłam do upadków...
- Przepraszam,
musiałam.
- Co mi zrobiłaś?
- szepnęłam niespełna rozumu.
- To tylko
technika, uwolnię cię z niej jak się uspokoisz i dojdziemy do Gaary.
- Ja nic nie
zrobiłam - syknęłam przez zaciśnięte zęby. Zaczęłam się trząść z bezsilności.
Chłód otoczył mnie jak czułe ramiona, lekko ale solidnie.
Już
za późno.
- Chcemy w to
wierzyć, ale dowody mówią coś innego. Wybacz.
Już
za późno.
Za późno na
ucieczkę.
~*~
Ściany z piaskowej skały były
gładkie, stopniowo zaokrąglały się ku górze, tworząc kopułę. Doskonale
niosły każde wypowiedziane w pomieszczeniu słowo, co w przypadku funkcji
biura Kazekage uważano za praktyczne. Teraz natomiast echem niosła się tylko
przejmująca cisza oraz resztki podszeptów ostatniego zdania Naruto: O
morderstwo podejrzewamy Temari.
Shikamaru pierwszy raz miał okazję zobaczyć No Sabaku w
takim stanie. Usta rozwarł zupełnie nieświadomie, jakby w niemym proteście. A
może było wręcz przeciwnie - zabrakło mu słów? Nara tego nie wiedział, ale
jedno mógł stwierdzić bez zawahania - Gaara nie spodziewał się usłyszeć takich
wieści od przyjaciela.
Kazekage spuścił głowę, wyrwany z zamroczenia,
potrząsając nią delikatnie na boki. Oparł się rękoma o biurko, nie potrafiąc
udźwignąć ciężaru ciała już tylko na samych nogach. Niezrozumiałe oskarżenia przytłaczały go. Tak samo jak nieodparte uczucie zdrady.
Gniewnie zacisnął pięści.
- Dlaczego akurat ona? - spytał jeszcze względnie
spokojny. Póki co panował nad demonem złości usilnie domagającym się uwagi.
- Mamy dowody - podjął ostrożnie Uzumaki. - Na miejscu
zbrodni znaleźliśmy mały stalowy wachlarz, a na nim DNA Temari.
Odpowiedź nie usatysfakcjonowała przywódcy Suny.
- Jacy my?
- Ja między innymi - odważnie odparł Shikamaru, występując o pół kroku
w przód. Naprawdę nie chciał wtrącać się w tę rozmowę, najchętniej zostałby po
drugiej stronie drzwi, wraz z Sasuke, Kyori i Yui. Hokage jednak nie liczył się
z jego zdaniem w tej kwestii. - To mój oddział ANBU znalazł cmentarzysko trupów.
Gaara zmierzył go
niechętnym wzrokiem; jego oczy przypominały teraz bardziej kocie, niż
ludzkie. Niegdyś Kazekage traktował Shikamaru z pewnym szacunkiem i
sympatią, ale tylko do momentu. Właśnie do tego momentu, gdy Temari
niespodziewanie od niego odeszła.
- I nie
pomyśleliście, że ktoś mógłby chcieć ją wrobić?
- Pomyśleliśmy. -
Shikamaru dyskretnie zerknął na Naruto, chcąc upewnić się, co powinien
powiedzieć. Ten jednak schylił głowę, unikając kontaktu wzrokowego z obojgiem
mężczyzn. Widać było, że rola wroga mu nie odpowiadała. - I moim zdaniem to
nadal najbardziej prawdopodobna wersja.
- Więc czego tu
jeszcze szukacie!? - Nara wyraźnie się skrzywił na agresję towarzysza.
- Zrozumienia.
Musimy sprawdzić wszystkie możliwe opcje - wytłumaczył spokojnie, choć ze
szczęką sztywną od wstrzymywanych emocji. Ta sprawa jemu również nie
odpowiadała. Został zmuszony do mówienia rzeczy, w które sam nie wierzył. Po
prawdzie podzielał wściekłość czerwonowłosego kumpla. - Jesteśmy zobowiązani do
przeprowadzenia śledztwa, tak jak zapisane jest w Przymierzu. Na tej samej
zasadzie ty jesteś zobowiązany do udzielenia nam pomocy.
- Czy ty w ogóle
wiesz, o co mnie prosisz!? - zagrzmiał Gaara, w końcu rozładowując złość
uderzeniem pięścią w biurko; huk rozniósł się echem po ścianach, tak samo jak
wypowiedziane zdanie. Słowo ,,prosisz” jeszcze kilka razy obiło się w
uszach Shikamaru. Tyle że on o nic go nie prosił, wszystko wychodziło od
Uzumakiego.
- O pomoc… -
zaczął w miarę głośno Naruto, jednak nie na tyle, żeby przebić się przez
kolejny krzyk złości Gaary.
- Nie! Prosisz
mnie o to, żebym zdradził własną siostrę, wydając ją w wasze łapska na
skazanie!
Krzyk ten
zagłuszył pukanie do drzwi, ale nie zagłuszył trzasku zapadki przy otwieraniu
ich. Pierwszy postacie dostrzegł Gaara, jako że
stał do nich przodem. Za jego przykładem pozostała dwójka odwróciła się w
stronę wejścia, aby na progu pomieszczenia zobaczyć dwie kobiety, a za nimi
trójkę shinobi z Konohy.
Sakura prowadziła
pod ramię na wpół przytomną Temari. Od tamtego momentu Shikamaru patrzył już
tylko na nią.
A w sercu coś
wypalało mu dziurę, zupełnie jakby ktoś gasił na nim papierosa.
~*~
Skazać, skazać,
skazać, skazać… - to jedno słowo dzwoniło mi
w uszach jak piosenka. Niestety bardziej przypominała zawodzenie szatana, niż
słowikowy śpiew syren.
- Co jej zrobiliście? - Ledwie usłyszałam krzyk Gaary. W
głowie dudniła mi krew od wkładanego w każdy krok wysiłku. Technika Sakury
sprowadziła mnie do parteru, upokorzyła, bez jej łaski nie mogłam nawet
kiwnąć palcem. Nie miałam pewności, ale podejrzewałam, że najnormalniej w
świecie skradła mi chakrę, zostawiając w ciele tylko tyle, by starczyło
na przeżycie i jako takie poruszanie się.
Ktoś coś odpowiedział, ale nie potrafiłam się na tym
skupić. Osłabienie nie tylko wpływało na moje ciało, ale też na umysł. Nie
potrafiłam skleić jednej sensownej myśli z drugą. Cholera! Jak właściwie
doszłam do biura Kazekage? Nie pamiętałam całej drogi, jedynie jej urywki -
Panią Izumi witającą się z nami w drzwiach kwiaciarni, dzieci biegające na
skrzyżowaniu jakiś ulic, kilka moich potknięć o własne nogi i oczywiście fakt,
że przez cały ten czas Haruno prowadziła mnie pod ramię.
Nigdy wcześniej nikt mnie tak nie upokorzył.
Wtedy powoli
zaczęłam wracać do rzeczywistości. Pojedyncze dźwięki przebijały się przez
mgiełkę zmęczenia, która przysłaniała mi chwilowo umysł. Po kolejnej minucie w
końcu wróciły też siły, poczułam płynącą w kanalikach chakry energię i
odetchnęłam z ulgą. Znów byłam sobą - silną, niezależną kobietą.
Drapieżnikiem.
- ...dlatego
chcemy przeszukać waszą rezydencję. - Dosłyszałam urywek wypowiedzi Uzumakiego.
Nie, nie zamierzałam pozwolić im przeszukać naszego domu.
- Co? - warknęłam
więc gniewnie, biczem spojrzenia chlastając Hokage.
Tyle że zamiast na
błękit jego oczu, natknęłam się na kolor zgoła inny, ciemniejszy i doskonale mi
znany. Na kolor oczu Shikamaru.
Doznałam paraliżu.
Nie sądziłam, że jedno spojrzenie osłabi mnie równie mocno, co technika Sakury,
ale tak się stało. Gdy krzyknęłam, miałam ochotę zerwać się na równe nogi, żeby
pokazać wszystkim swoją starą siłę, oznajmić wszem i wobec, że już doszłam do
siebie, że muszą znowu brać pod uwagę moje zdanie, bać się złości jedynej
oskarżonej i niewinnej. Teraz znów byłam ofiarą, postawioną pod ostrzałem
wrogów.
Oni wszyscy byli
wrogami.
Obserwowali mnie,
każdy co do jednego. Nie współczuli, o nie. Cieszyli się z mojego nieszczęścia.
Śmiali prosto w twarz! Dobra, może nie znowu tak prosto w twarz, bo usta
wykrzywiała im powaga. Ale w środku, tam wewnątrz siebie na pewno się śmiali.
Szydzili z siostry Kazekage, tej dumnej panny, którą od zawsze uważali za
wroga. Nigdy mi nie ufali. Nigdy. A teraz oskarżyli o jakiś absurd, o
morderstwo! Nieważne, co powiem, wyrok już zapadł. Bo skoro nie uwierzyli mi
kiedyś, to czemu mieliby to zrobić teraz?
On też wtedy nie
uwierzył.
Znajome zimno
otuliło mi ramiona, dając siłę do walki. Wstałam, dumnie spoglądając na każdego
z osobna. Nawet na te marne dwa pachołki stojące koło Uchihy przy drzwiach.
- Po co chcecie
wejść do mojego domu? - zagrzmiałam.
Wymienili między
sobą poddenerwowane spojrzenia. Naruto na Sakurę, Sakura na Sasuke, Sasuke na
Shikamaru, aż w końcu wszyscy podążyli za jego przykładem, nawet ja. A Nara
milczał, niezłomnie i nic nie świadczyło o tym, czy zechce przemówić. Cały czas
patrzył tylko w moje oczy.
- Rozmawiali z
twoim ślusarzem - zlitował się nade mną Gaara. - Potwierdził, że dwa tygodnie
wykonał dla ciebie dwa małe, stalowe wachlarze. Kiedy pokazali mu ten, który
znaleźli na miejscu zbrodni, poznał swoją robotę.
Słuchając jego
słów poczułam, że w bracie również straciłam oparcie. On też znowu mi nie
wierzył.
- Musiał wykonać
taki sam dla osób, które chcą mnie w to wrobić - syknęłam przez zaciśnięte
zęby. - Zamówiłam te wachlarze dla swojej uczennicy w nagrodę za postępy. Oba
leżą bezpiecznie w szufladzie mojego pokoju, pod kluczem.
- W takim razie
pozwolisz nam przeszukać swój pokój i udowodnisz swoją niewinność, pokazując
obie bronie. Prawda? - odezwał się ten gówniarz obok Uchihy.
Zerknęłam na niego
bardzo niechętnie, używając do tego najgroźniejszego spojrzenia z mojego arsenału, ale
się pod nim nie ugiął. Bezczelnie rzucał mi wyzwanie, unosząc nieznacznie kącik
ust. Cieszyła go moja wściekłość. Z miejsca znienawidziłam smarkacza. Zauważyłam
też, że wszyscy zebrani spoglądali na chłopaka nieprzychylnie, chociaż
zdecydowanie największe iskry ciskały oczy Shikamaru, które wreszcie zdjęły
mnie z celownika.
Wcześniej unikałam
ocenienia jego wyglądu, ale teraz zrobiłam to odruchowo. Cholerny skubaniec
prawie nic się nie zmienił. Wciąż posiadał tę upierdliwą nonszalancję, jaka
pozwalała mu srać na każdy zaistniały problem. Stał pewnie, z wypiętą piersią
oraz rękoma tradycyjnie zatopionymi w kieszeniach czarnych spodni. Jedynie na
twarzy zmężniał i to bardzo. Przeklęty.
- Nie mam
obowiązku was nigdzie wpuszczać i nie zamierzam tego robić - powiedziałam
powoli, tak, żeby to wyraźnie usłyszeli, a w szczególności ten dzieciak. -
Jestem niewinna i nie muszę tego udowadniać.
Zaśmiał się.
Mówiłam, że wszyscy ze mnie drwili.
- Obawiam się, że
jest wręcz przeciwnie.
Znasz swoją winę, dlatego nie chcesz…
- Ty gówniarzu,
nie masz prawa się tak do mnie zwracać i rzucać w moją stronę oskarżeń -
warknęłam, wyprowadzona z równowagi. I już miałam na niego ruszyć, żeby
wymierzyć w twarz siarczysty policzek, kiedy w rozmowę wtrącił się Shikamaru.
- Kyori. - Niemal
smakował każdą literę przy wymawianiu imienia chłopaka. Ale nie w ten dobry
sposób, w jaki smakuje się imię kobiety, którą się kocha, a w ten mroczny, nienawistny,
wrogi. - Jeszcze jedno słowo, a zostaniesz zawieszony. I tak złamałeś rozkaz,
wchodząc tu.
Kyori z początku
nie zareagował, jakby zastanawiał się, czy bunt był opłacalny. Widać rachunek
wyszedł mu ujemny, bo szybko skapitulował, nie jednak w sposób poddańczy. Wręcz
przeciwnie - dumnie uniósł podbrudek i uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie
rozumiałam relacji między tą dwójką.
- Tak jest,
kapitanie! - zasalutował z wyraźną drwiną.
Kapitanie. Więc
Shikamaru był jego zwierzchnikiem, w dodatku bardzo marnym. Zawsze miał łeb na
karku, ale brakowało mu iskry dowódcy. Tej twardej iskry, którą nieraz
próbowałam mu pożyczyć.
Uśmiechnęłam się
sardonicznie. Wciąż był tym samym mięczakiem co kiedyś.
- Nawet taki
wypierdek się ciebie nie słucha - zaszydziłam.
Nagle w mojej
wyobraźni w pomieszczeniu zostaliśmy sami. Cofnęliśmy się sześć lat wstecz, do
czasów, kiedy takie uwagi traktowaliśmy żartobliwie. Przez moment wzajemna
obecność nie sprawiała bólu. Tylko przez moment.
- Temari, pokażesz
nam wachlarze ze swojego pokoju - zarządził.
- Nie.
- W takim razie
cię do tego zmusimy.
Prychnęłam.
- Ciekawe jak -
mówiąc to, spojrzałam ostentacyjnie na Sakurę, która stała za daleko, by szybko
mnie schwytać i zastosować swoją technikę. Uciekłabym.
- Tak, jak zawsze
to robiłem - odpowiedział lekko, niemal z zadowoleniem.
Szybko odwróciłam
się do Shikamaru, jednak za późno skojarzyłam fakty. Nie zdążyłam nawet
przesunąć stopy o milimetr, nie mówiąc o odskoczeniu w tył, a już byłam
schwytana.
Złapał mnie w swój
cień.
Szłam na samym przedzie,
chociaż to Nara kierował każdym moim ruchem. Pod przymusem zgodziłam się na
wpuszczenie ich do domu, ale nie wszystkich. Do środka mógł wejść tylko Uzumaki
i z braku innego wyjścia Shikamaru oraz oczywiście Gaara, reszta została w
biurze Kazekage. Brat, mimo że powinien mnie wspierać, wypiął się tak jak wtedy.
Również chciał zobaczyć dowód na niewinność siostrzyczki. Jeśli tak okazywał
swoje uczucia, to pieprzyłam taką miłość.
Źle się czułam ponownie pozbawiona własnej woli. Shikamaru
poruszał moimi kończynami, decydował o kolejnych krokach, a nawet o tym, czy
będę mogła podrapać się w nos, gdy mnie zaswędzi. Oczywiście i tak by się o tym
nie dowiedział, bo nic bym nie powiedziała, ale sam ten fakt irytował.
Traktowali mnie jak pieprzoną kukiełkę lalkarza, albo marnego pionka na planszy
do shogi, a ja nie mogłam się temu sprzeciwić, chociaż próbowałam.
Kilkakrotnie walczyłam nad złamaniem kontroli Nary, ale ten nie spuścił gardy
ani na moment, trzymając w żelaznym uścisku cienia. Na tym polu zdecydowanie
poprawił swoje umiejętności. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam się uwolnić z
kajdan jego techniki, dziś nie miałam na to szans.
Stanąwszy przed drzwiami pokoju po raz pierwszy
dzisiejszego dnia dopuściłam do siebie strach. Ścisnął mnie brutalnie za
żołądek, miażdżąc nie tylko wnętrzności, a także moją odwagę. Byłam niemal
pewna, że wachlarze będą leżeć w tej samej szafce, w której je zostawiłam,
bezpiecznie zamknięte na zamek, ale zawsze istniała pewna wątpliwość, prawda?
Co jeśli...
Otworzyłam drzwi,
chociaż wcale nie byłam na to gotowa. Nie miałam tu jednak nic do gadania, więc
stało się. Snop światła zachodzącego słońca wpadł przez okno pokoju, sięgając
mi stóp, a pomarańczowa kula poraziła w oczy, z resztą pewnie nie tylko mnie.
Trudno określić, mogłam spoglądać wyłącznie przed siebie.
- Co zrobicie,
jeśli w środku będzie tylko jeden wachlarz? - spytałam, będąc kierowaną w
stronę szafki nocnej. Nie miałam pojęcia, skąd Shikamaru wiedział, że to tam
schowałam broń. No tak, kiedyś zwierzyłam mu się, że tam właśnie chowałam
wszystkie istotne rzeczy.
Stąpaliśmy
granatowym, szorstkim dywanem, ułożonym dokładnie na środku pokoju. Na ścianie
po prawo od wejścia wisiał płócienny, ręcznie dziergany obraz przedstawiający
wojowniczkę z dwoma dużymi wachlarzami w rękach. Ramiona krzyżowała ze sobą w
ataku, przyodziana w czarny strój i wzorzystą maskę, brązowe włosy opadały
kaskadą na ramiona. W tle było widać tylko pustynię.
Nie znałam tej
kobiety. Obraz znalazłam jakoś trzy lata temu w piwnicach jednego z opuszczonych
domów na obrzeżach Suny i z miejsca mnie urzekł, dlatego zabrałam go do domu.
Również od tamtego momentu dążyłam do osiągnięcia takiego poziomu umiejętności,
jak ona; chciałam nauczyć się władać dwoma dużymi wachlarzami na raz. Niestety
okazało się to za trudne nawet dla mnie.
- Wtedy cię
aresztujemy, będzie to kolejny obciążający cię dowód. - Gdybym mogła,
pokiwałabym pewnie głową na znak, że rozumiem, ale nie mogłam. Stanęłam przed
szafką nocną. - Gdzie masz kluczyk?
Nie odpowiedziałam
Shikamaru od razu, będąc zirytowana faktem, że musiałam zdradzić im swoją małą
tajemnicę.
- W staniku.
Naruto parsknął
śmiechem, a potem zaczął opętańczo kasłać, chcąc w ten sposób zatuszować swój
nietakt. Nara jedynie westchnął niechętnie, wiedząc co go czeka, a Gaara
milczał.
Uniosłam prawą
rękę i pacnęłam nią w klatkę piersiową z rozkazu Shikamaru. Przez chwilę
macałam się bez celu po cyckach, moje dłonie dziwnie się poruszały, nie
potrafiąc chwycić za materiał sukienki i odgiąć go w bok.
- Zawsze
beznadziejnie ci szło dobieranie się do moich piersi, ale to już przesada -
zadrwiłam. - Albo uwolnij mnie częściowo z techniki, albo sam zrób to
porządnie.
Moje naigrywanie
się pomogło. Jak na zawołanie sięgnęłam ręką w głąb stanika i wyciągnęłam z
lewej miseczki kluczyk. Zaśmiałam się przy tym krótko, rozbawiona
absurdalnością sytuacji.
Szybko jednak
spoważniałam, kiedy przyszło mi otworzyć szafkę. Z niemałym problemem wsadziłam
kluczyk w dziurkę i przekręciłam nim, otwierając zatrzask. W sumie podziwiałam,
że stojąc dobre dwa kroki za mną, Shikamaru potrafił tak precyzyjnie wcelować
do celu.
Wysunęłam szufladę
i zadrżałam z przerażenia oraz zdziwienia.
W środku znalazłam
tylko jeden wachlarz.
Od
Autorki: Witam po długiej przerwie! Na swoje usprawiedliwienie
nie mam nic więcej, jak prostego: brak weny ;C! Z rozdziału
jestem (trochę) zadowolona w połowie, bardziej z perspektywy Temari,
ech, marudzę. No i nudno było, wiem, wiem, nie musicie mi tego pisać… a nie, i
tak nie możecie napisać, he he. Zauważyliście? Nie możecie
komentować, ka-bum!
Spytacie: Czeeemuuu?
A ja odpowiem: Bo
tak ._.
A już zupełnie na
serio, to jest to bardziej kara dla mnie, niż dla Was :) Zauważyłam, że od
jakiegoś czasu za bardzo przywiązywałam uwagę do komentarzy. Czasami jak nie
widziałam pod postem określonej ich liczby, to się wkurzałam i traciłam
motywację. Również pisanie przestało mi sprawiać przyjemność. Robiłam wszystko dla
czytelników, a nie dla siebie jak kiedyś, co zaczęło mnie poważnie
martwić. W ten sposób chcę zaradzić temu złemu ziarenku, które zaczęło we mnie
kiełkować.
Czy to coś pomoże?
Mam nadzieję :)
Czy zamierzam
kiedykolwiek włączyć z powrotem opcję komentarzy? Póki co mam zapał, żeby tego
nie robić, nie na tym blogu. Na TL pewnie włączę za dwa-trzy rozdziały. Ale tę
historię chcę też trochę potraktować jak próbę siebie. Bo skoro jednego bloga
nie będę potrafiła zakończyć bez wsparcia czytelników, to jak mam niby napisać
w przyszłości książkę?
Trzymajcie kciuki,
żebym wytrzymała w swoim postanowieniu, okej?
ShoutBox’a
natomiast usunęłam z bloga, bo dopytywania o nowy rozdział mnie mocno irytowały
i stresowały, nie lubię jak ktoś wywiera na mnie presję. Może kiedyś jeszcze tu
zawita, zobaczymy :)
Tyle ode mnie.
Buziaki ♥
Ps od Miku: a ja mam deja vu, że
już ten rozdział publikowałam :O Przy okazji przydałoby się zacząć nadrabiać blogi po sesji, bo Chustii zacznie zaraz na mnie krzyczeć, że Dziewczyny
jeszcze nie przeczytałam :O
Ps2 od Chustii: a czep się, nie moja wina, że masz jakieś filmy po sesji :p
Ps2 od Chustii: a czep się, nie moja wina, że masz jakieś filmy po sesji :p