poniedziałek, 3 marca 2014

0. Dziewczyna, która żyje

"To smak zapomnienia. Snów bez przebudzenia.  
Gdy człowiek nigdy nie tęskni i nie pragnie,
nie walczy, nie czuje bólu, nie kocha, nie pożąda.
Nagle rozumiem, że to właśnie oznacza utrata duszy."
Libba Bray Studnia wieczności

Nazywam się Temari No Sabaku. Jestem dziewczyną, która żyje. 

Domeną żyjących było jak najdłuższe utrzymywanie się w tym stanie, a raczej tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Jaka natomiast była prawda? Że każdy z nas walczył o kolejne oddechy z fanatyczną zachłannością, jednak do momentu, w którym tracił sens istnienia  ukochaną osobę. Wtedy wszystkie bariery opadały, wraz z trwającym w niemocy ciałem, a łapczywe chwytanie powietrza przestawało być ważne.
Niebotyczny ból zaczął rozsierdzać mnie od środka, kiedy zobaczyłam jak korzeń Kwiatu Madary oplótł ciało Shikamaru. To niemożliwe  naturalnie właśnie te słowa podsunął mi umysł w pierwszej kolejności. Stałam na wzniesieniu, obserwując przygotowane zapewne przez mściwego Szatana zajście, plując sobie jednocześnie w brodę za bezradność. Ciało Nary opadło bezwładne w ramiona Choujiego, a ja nawet nie mogłam zbliżyć się na krok. Zeskoczenie ze skarpy równałoby się podzieleniem losu Shikamaru i innych ofiar wysysających chakre macek, a wiedziałam, że tego ten leniwy geniusz nigdy by mi nie wybaczył. Nie miałam wątpliwości, iż jako karę za niepotrzebne poświęcenie, zwane przez niego upierdliwą głupotą, męczyłby mnie nawet z zaświatów. Ta myśl pokrzepiała i rozeźlała jednocześnie; towarzysząca niemoc była nie do wytrzymania, ale w końcu oboje złożyliśmy obietnicę. 

 Zawrzyjmy układ  zaproponował w wieczór przed wybuchem wojny.
Po ostatecznej naradzie Kage, w której oboje towarzyszyliśmy głowom naszych wiosek, zgarnął mnie na spacer i przyprowadził do jakiegoś starego budynku na obrzeżach. Był zniszczony przez czas, okna miał wybite kamieniami, a drzwi już lata temu zakwalifikowały się do kategorii koniecznie wymienić, niebezpieczne w użyciu” ledwo trzymając się na zawiasach. Co ciekawe, nawet wilgoć osiągnęła w murach wystarczający procent, by w zgrzybiałych kątach wyrosły kępki traw i wątłe kwiatki.
Przysiadłam lekko na ramie okna, spozierając Shikamaru uważnym wzrokiem. 
 Myślałam, że masz już dość układów ze mną.
Uśmiechnęłam się psotnie na wspomnienie ostatniego naszego układziku. Umówiliśmy się przy jednym z pożegnań, że przy następnym spotkaniu to nie my będziemy pełnić role przewodników, a oddamy fuchę komuś innemu. Pech chciał, że gdy Nara był w Sunie, to Kankuro zgłosił się na ochotnika. Mój brat potrafił być zabawny, jednak jeśli chodziło o moją cnotę, zamieniał się w  mordercę rodem z horroru, co nie mogło wróżyć nic dobrego. Nigdy mi nie powiedzieli jak do tego doszło, lecz rozgruchotany nos Shikamaru i podbite oko lalkarza oraz wrogie spojrzenia, które od tamtej pory sumiennie sobie słali, dało mi do zrozumienia, że czyjeś męskie ego zostało tamtego dnia porządnie naruszone. 
On jednak nie dał się zwieść mojej próbie odwrócenia uwagi od poważnego tematu. Wiedział, że kpiną próbowałam zatuszować stres i strach spowodowany niepewnością jutrzejszego bytu. Ale niech ktoś wskaże mi człowieka, który nie obawiał się śmierci, to bez wahania pójdę pogratulować mu szaleńczej odwagi. 
Lecz nikt nie wytknął drugiej osoby palcem. Jaki w tym morał?
 Niech będzie, że zaryzykuję ten ostatni raz  mówił, zbliżając się do mnie z wolna. 
Nie spuszczałam z niego wzroku; uważnie wsłuchiwałam się w miękkie, leniwe kroki. Już jutro ziemia miała zadrżeć od tupotu miliona stóp, dlatego pragnęłam zapamiętać tę delikatność, zachować w pamięci na chwile pełne zgrozy, by znaleźć w niej ostoję w porze, gdy trzeźwość umysłu stanie na nadrzędnej szali. 
 Ostatni raz, co?  zagaiłam niezobowiązująco. Shikamaru nie dał się wieść i dostrzegł w tym pytaniu podszewkę utkaną z goryczy i wątpliwości. 
Jego oczy wydały mi się nagle droższe niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mogłam odeprzeć myśli, która uparcie dobijała się do podświadomości głośnymi uderzeniami w drzwi, jakobym miała spoglądać w nie po raz ostatni. Przez głowę przemknęło mi, ile kobiet i mężczyzn przeżywało właśnie podobne sceny? Ilu sekretnych kochanków postanowiło spotkać się w (możliwe, że) ostatnim odcinku na drodze życia? 
Wielu, bardzo wielu. Zdecydowanie zbyt wielu. 
Jęknęłam z bezsilności, kiedy Nara opuszkiem kciuka wodził wzdłuż mojej kości policzkowej, a resztą dłoni karmił subtelnym dotykiem szyję. Przy nim kruszałam, nie potrafiłam być twardą sobą, nie w takich okolicznościach. Cholera! Przecież byłam shinobi, niegdyś na każdą misję wyruszałam z sercem rwącym się do walki, do wygranej, do broni splamionej krwią przeciwnika! A co owładnęło mną teraz? Strach. I tęsknota  za dawnymi latami, w których nawet przez myśl mi nie przeszło, by martwić się o czyjeś życie, poza moim własnym. A nawet za tymi czasami, gdy Gaara odgrywał rolę maszyny do zabijania, jakiej wraz z Kankuro mieliśmy pilnować, by przypadkiem nie narozrabiała za bardzo. Może to chore, ale tęskniłam za bezduszną osobą, którą byłam. Dlaczego? Bo wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. 
Martwienie się o najbliższych było największą skazą jak i darem, jakim Stwórca obdarzył ludzi. 
 Jaki układ?  zaczęłam, odchylając nieco głowę, jednocześnie uwalniając się od palącego dotyku na skórze. 
 Nie poświęcajmy się za siebie  odparł na jednym wydechu. 
Nie zdążyłam zareagować ‒ usta Nary złączyły się z moimi. Natarczywymi ruchami pogłębiał pocałunek. Rama okna boleśnie wcisnęła mi się w tyłek, ale to nie było ważne, nie przeszkadzało… A nawet wzmagało gorąc i pożądanie, które mną owładnęły. Pragnęłam Shikamaru mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, zarazem nie potrafiąc znieść jego dotyku. Ta sprzeczność wynikała z jednej sprawy: racjonalnego myślenia, jakie kazało mi wziąć się w garść i odepchnąć go z całych sił. Wtedy ból po stracie byłby łagodniejszy…
Zabawne. Wiedzieliśmy, że należymy do siebie praktycznie od pierwszego spotkania, natomiast przyznanie się do tego… oznaczałoby porażkę. Przegranie małej wojny, którą między sobą toczyliśmy. 
 Dlaczego?  syknęłam przez zęby, odwracając głowę w bok. To jednak nie powstrzymało Shikamaru przed dalszym drażnieniem mojego policzka gorącym oddechem.”

Dlaczego?  pytałam w myślach wszystkich odpowiedzialnych za ten koszmar. Czy otrzymałam odpowiedź? Nie, nigdy. Bo Stwórca nie tłumaczył się przed nami  szaraczkami, którzy byli niczym więcej, niż rzuconymi na szaniec kamieniami. Był ponad to, doświadczał nas, nie przebierał w środkach dostarczając nam bolesnych przeżyć w imię wyrzeźbienia nas w sobie. 
Tamtego dnia coś we mnie pękło. Do przełomu w ludzkiej psychice zawsze dochodziło w jakimś momencie  nie potrafiliśmy go przewidzieć, zapobiec mu czy sprzeciwić. On po prostu przychodził, a my  słabi i niezdolni do kontrolowania własnych (własnych!) myśli i zachowań  poddawaliśmy się. Bez walki. Czy wiedzieliśmy, że opór był zbędny, czy może baliśmy się konsekwencji buntu? 
Umarłam. W tamtym momencie  w chwili, w której Shikamaru upadł; kiedy myślałam, że straciłam całe swoje serce. 

Nazywam się Temari No Sabaku. Jestem dziewczyną, która żyje.